Gdybym ulokował swoje oszczędności w ryzykownym przedsięwzięciu, nie mógłbym spać po nocach. Wolę minimalny zysk, ale i minimalne ryzyko – twierdzi wielu z nas. Co jednak zrobić, gdy lokaty bankowe są coraz niżej oprocentowane? Czy skazani jesteśmy na wybór między pogodzeniem się ze stratą a szaleńczym hazardem?
W 1972 roku Edward Dziewoński w swoim Kabarecie Dudek odkurzył przedwojenny tzw. szmonces – żydowski skecz Konrada Toma pod tytułem „Sęk”. Była to rozmowa telefoniczna dwóch mężczyzn o skrajnie różnym nastawieniu do inwestowania. „Jest interes do zrobienia” – wołał entuzjastycznie Dziewoński. „Interes? Ile można stracić?” – pytał zaspanym głosem Wiesław Michnikowski. „Co się mnie pytasz, ile można stracić! Ty się mnie natychmiast zapytujesz, ile można zarobić!” – krzyczał do słuchawki Dziewoński, oburzony asekuranctwem kolegi. Z tej rozmowy optymistycznie nastawionego ryzykanta z bojaźliwym pesymistą śmiała się cała Polska.
Wśród nas jest wielu „Dziewońskich” i pewnie jeszcze więcej „Michnikowskich”. Ale chyba najwięcej jest takich, którzy mogliby o sobie powiedzieć, że lokują się gdzieś pomiędzy tymi dwiema skrajnościami. Niektórzy są skłonni do podjęcia znacznego ryzyka, ale tylko do pewnej kwoty. Inni są skłonni zainwestować nawet więcej, ale ryzyko musi być stosunkowo małe. Teraz, kiedy lokaty bankowe są tak nisko oprocentowane, że odsetki stały się niemal niezauważalne, wiele osób, które dotychczas nie myślały o inwestowaniu, zaczyna się poważnie zastanawiać, co zrobić, zwłaszcza gdy słyszą, jak znajomi powiększają swoje oszczędności.
Ankieta prawdę ci powie
Pierwsza rzecz, którą powinniśmy zrobić, to zadać sobie pytanie, czego tak naprawdę chcemy. „Zysku” – nasuwa się oczywista odpowiedź. No tak, ale musimy sobie zdawać sprawę, że jeśli kupimy ryzykowne akcje, dające nadzieję na bardzo duży zysk, może się okazać, że stracimy znacznie więcej, niż gdybyśmy zostawili pieniądze na niskooprocentowanej lokacie. Generalnie bowiem im więcej możemy zyskać – tym większe ryzyko podejmujemy.
Jest jeszcze inna sprawa. Musimy wyznaczyć sobie cel i tzw. horyzont inwestycyjny. Może się bowiem okazać, że akcje, które długoterminowo okażą się dla nas bardzo opłacalne, przez jakiś czas będą tracić wartość. Jeśli więc chcemy zaoszczędzić na przyszłoroczne wakacje, to już wiadomo, że nawet gdybyśmy byli ryzykantami, powinniśmy się zadowolić bezpiecznymi obligacjami. Zupełnie inaczej natomiast zaplanowalibyśmy naszą inwestycję, gdybyśmy zaczęli zbierać na powiększenie przyszłej emerytury. Wtedy można rozważyć np. zakup akcji. – Generalna zasada jest taka, że im krócej planujemy pomnażać kapitał, tym bezpieczniejszy fundusz powinniśmy wybrać – wyjaśnia Piotr Minkina z Union Investment TFI. – Każdy produkt inwestycyjny ma określony, rekomendowany okres trwania inwestycji. Przykładowo w przypadku funduszu pieniężnego będzie to minimum 3–6 miesięcy, a akcyjnego – minimum 5 lat.
Kiedy zdecydujemy się na rozmowę z doradcą, musimy się spodziewać, że da nam on do wypełnienia ankietę o trudnej do zapamiętania nazwie MiFID. To skrót od angielskich słów „Markets in Financial Instruments Directive”. Każda instytucja finansowa została zobowiązana dyrektywą unijną do przedstawienia klientowi takiej ankiety, zwanej też „testem adekwatności”. Ma ona ułatwić doradcy podjęcie decyzji, jaki produkt finansowy może nam zaproponować. Ankieta, w której za każdą odpowiedź otrzymuje się punkty, pokaże bowiem, jakim typem inwestora jesteśmy, jaki jest nasz poziom akceptacji ryzyka i nasz cel inwestycyjny. Pokaże także, czy mamy podstawową wiedzę o produktach finansowych, mechanizmach rynkowych i sposobie funkcjonowania funduszy inwestycyjnych. Doradca dzięki ankiecie szybko się zorientuje, czy ma z nami rozmawiać jak z doświadczonym partnerem w inwestowaniu, czy jak z człowiekiem, któremu trzeba wyjaśniać najbardziej podstawowe sprawy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |