W budynku likwidowanej szkoły stworzono przed dwoma laty nowoczesną przestrzeń dla zagubionej młodzieży z całej Polski, która pod okiem specjalistów i wychowawców próbuje naprawić popełnione błędy. I już do nich nie wracać.
W ośrodku wychowawczym w Rejowcu od roku mieszka również Paulina. Ma 16 lat i pochodzi z województwa podkarpackiego. – Nie chodziłam do szkoły, bo koleżanki wagarowały, a ja byłam bardzo uległa. Rodzice dowiedzieli się od nauczycieli. Stracili do mnie zaufanie, tym bardziej że rodzeństwo zachowywało się poprawnie – opowiada Paulina. Do końca nie wierzyła, że trafi do ośrodka wychowawczego, bała się przekroczyć mury instytucji, której nie znała. Rzeczywistość jednak okazała się dużo łatwiejsza niż jej wyobrażenia. – Z pewnością twarde zasady i ograniczenia spowodowały szok, ale już przywykłam do tego rytmu. Tutaj, w ośrodku w Rejowcu, doceniam możliwość uczestniczenia w kołach zainteresowań. Angażuję się w hipoterapię i arteterapię. Dużą frajdę sprawiają mi jazda konna i to, że mogę rozwijać swoje zdolności kulinarne – dodaje.
Nauczyciel i wychowawca
Aby być pracownikiem w młodzieżowym ośrodku wychowawczym w Rejowcu, trzeba mieć wysokie kwalifikacje i serce do pracy z młodzieżą, która ma bolesne doświadczenia. Należy pamiętać, że zazwyczaj ci młodzi ludzie, do których dorośli stracili zaufanie, wcześniej nie mieli wystarczającego wsparcia w dorosłych. Sylwia Sowa pracuje w ośrodku od początku jego istnienia. Trudno to nazwać pracą, bo jak sama podkreśla, po powrocie do domu myśli o swoich podopiecznych i ich sprawach.
– Uczę wychowania fizycznego w szkole i jestem wychowawcą w internacie. Nie mam problemów na lekcjach ani na dyżurze. W kontakcie z młodzieżą zauważa się ich różne potrzeby. Trzeba być trochę mamą, trochę przyjaciółką, a trochę nauczycielem. Proporcje samemu trzeba określić. Jednych trzeba pocieszyć, przytulić lub jakoś wesprzeć, a innych zganić czy napomnieć. To zależy od sytuacji – tłumaczy.
Pani Sylwia podkreśla, że praca z wymagającą młodzieżą uczy pokory i dystansu do siebie. – Moja praca mobilizuje mnie, by zapalić w podopiecznych chęć przemiany, dać im nowy impuls, by mogli być szczęśliwi, realizując swoje pasje. Zamierzamy wraz z Mikołajem w przyszłym roku poprawić wynik w zawodach z wyciskania sztangi. Jednak najważniejsza jest dla mnie świadomość, że odpowiadam za czyjeś dzieci – tłumaczy.
To nie poprawczak
Znajomi pani Sylwi pytają, czy się nie boi pracować w ośrodku. Niestety, w społeczeństwie utrwalił się stereotyp, że ośrodek wychowawczy to miejsce, które należy omijać szerokim łukiem. Ponadto nieznajomość tematu przyczynia się w niektórych środowiskach do utrwalania niepotrzebnych postaw lęku czy nieufności wobec ośrodka w Rejowcu. Należy dodać, że dużą krzywdę podopiecznym, kadrze wychowawców i dyrekcji niejednokrotnie uczynili niekompetentni lokalni dziennikarze, określając miejsce mianem poprawczaka. Tymczasem społeczność ośrodka wychowawczego w Rejowcu coraz częściej wychodzi na zewnątrz, dokonuje się swoista integracja z lokalnym środowiskiem poprzez festyny, udział młodzieży w konkursach i olimpiadach.
– Jest mylne pojęcie o ośrodku. Często porównuje się nas do poprawczaka, co jest krzywdzące i nieprawdziwe. Dużo się w tym temacie zmienia, zwłaszcza przez nasz udział w akcjach charytatywnych. Ostatnio braliśmy udział w biegu Caritas w Chełmie. Podczas dyżurów wychodzimy z młodzieżą na spacery na zewnątrz, więc mieszkańcy pozbywają się nieuzasadnionego lęku – wyjaśnia S. Sowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |