Od lat mierzy się z depresją. Żeby pokazać, że można z nią wygrać wyruszył w czteromiesięczną drogę. Także po to, by modlić się za innych chorujących.
Umawiamy się na rogatkach Polanowa. Samotny człowiek z plecakiem w taką pogodę – to może być tylko pielgrzym. Jest jeszcze kij, na którym zawadiacko kołysze się muszla – nieodzowny znak jakubowego wędrowania. – Dzisiaj jest mój dzień – śmieje się Artur Przychodzeń. Tym razem zostawił w tyle towarzysza wyprawy. Gdy umawialiśmy się na rozmowę, zastanawiał się, czy w ogóle uda mu się pokonać zaplanowany odcinek, bo droga już zdążyła odcisnąć swoje piętno na pielgrzymich stopach. Kapryśna pogoda, hartująca śniegiem i wiatrem, nie nastraja do gadania. Na dłuższą rozmowę spotkamy się za chwilę w gościnnych progach franciszkańskiej pustelni.
Dusza na huśtawce
Na Górze Polanowskiej Artur spędził cztery dni przygotowując się duchowo do pielgrzymki. Teraz przyszedł prosić o siły w wędrowaniu. Do Santiago de Compostela pozostało jeszcze ponad 3,9 tys. kilometrów. To będzie meta dla Mariana, dla Artura – przystanek przed Fatimą. Po drodze jeszcze Lourdes i belgijskie sanktuarium św. Dymfny – patronki chorych na depresję. To dla nich i za nich Artur podjął się tej wyprawy. – Żeby uświadomić osobom cierpiącym na depresję, że nie warto zamykać się w czterech ścianach. W Bogu i w drugim człowieku jest lekarstwo. Dzięki modlitwie i wysiłkowi fizycznemu można wyjść z tego schorzenia – wyjaśnia pielgrzym z Trójmiasta.
Co nie znaczy, że namawia chorych do optymistycznego odstawiania leków. – W plecaku mam ze sobą leki i gdyby doszło do pogorszenia, będę musiał je przyjąć. Chcę jednak przekonywać, że aktywność fizyczna i dbałość o stronę duchową są uzupełnieniem niezbędnej terapii – tłumaczy.
Mottem są słowa psalmisty: „W Bogu dokonamy czynów pełnych mocy”. Artur doskonale wie, jak wiele mocy potrzeba, by zmierzyć się z depresją. Choruje z przerwami od 16. roku życia. – Mam depresję dwubiegunową afektywną. Żyję jak na huśtawce: od stanów euforycznych, kiedy mógłbym góry przenosić, do stanów spadkowych, gdzie dół jest jak sztolnia. Wtedy ból duszy jest tak duży, że odczuwa się cierpienie fizyczne. Wtedy też przychodzą do głowy najczarniejsze myśli, łącznie z tym, żeby przerwać to i skończyć ze sobą – mówi.
Z wykształcenia jest archeologiem, z pasji – podróżnikiem i taternikiem. – Taternictwo to nie tylko wysiłek fizyczny, ale też spotkanie z Bogiem. Mówi się u nas na Kaszubach, że nad morzem można poczuć, jak wielkie jest miłosierdzie Boga, ale w górach jest jakby bliżej do Niego. Mnie morze specjalnie nie pociąga, więc odnalazłem Go na górskich szlakach – opowiada.
Od lęku do nadziei
Marian Różanowski wdrapuje się na górę dobre pół godziny później. – Człowiek dusza, chociaż twardy jak stal. Kaszub z dziada pradziada, silny Bogiem, Dobrze mieć Kaszubę przy sobie, zwłaszcza w takiej drodze – mówi o swoim współtowarzyszu Artur. – Idziemy osobno, chociaż nie tracimy się z oczu. Chodzi o uszanowanie indywidualnej przestrzeni modlitewnej, samotność ułatwia wyciszenie i szukanie Boga – wyjaśnia.
Marian zajmuje się osobami niepełnosprawnymi. Przyłączając się do pielgrzymki Artura, dołączył też swój cel: zbiera pieniądze na ośrodek pomocy dla osób niesprawnych intelektualnie w Stężycy. Ich pielgrzymowanie można śledzić na Facebooku na fanpage`u „Droga od lęku do nadziei – po pierwsze człowiek”. Artur ma nadzieję, że modlitwą, pielgrzymim trudem, ale i mówieniem o depresji zmobilizuje innych.
Oficjalnie na depresję cierpi 10 procent Polaków. Nieleczących się jest znacznie więcej. Bo to wciąż temat wstydliwy. – Milczenie oznacza zgodę na wykluczanie ze społeczeństwa. Chorującym przykleja się rozmaite łatki, ale i sami chorzy mogą wpadać w pułapkę stereotypów. Wiele osób boi się stygmatyzacji. Chcemy mówić, że z depresją można być aktywnym zawodowo, można się realizować, a przede wszystkim żyć – mówi Artur Przychodzeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.