O manipulowaniu faktami, unikaniu cierpienia i człowieczeństwie mówi ks. Andrzej Muszala.
Lekarze przedłużają życie, ale też skracają je, zabijając ludzi w łonach matek, w podeszłym wieku czy przewlekle chorych.
Bo coraz szerzej upowszechnia się tzw. zasada jakości życia, w myśl której nie każde życie jest warte życia.
Kto to wymyślił?
Po raz pierwszy ta kategoria pojawiła się w niemieckiej książce H. Bindinga, której tytuł można przetłumaczyć na język polski jako: „Przyzwolenie na zniszczenie życia, które nie jest warte życia”. Ustanawia się tam kryteria, według których ocenia się minimalną wartość życia, i według nich decyduje, czy warto je podtrzymywać. Jeśli ktoś cierpi na chorobę nieuleczalną, to wartość jego życia radykalnie spada. Można go leczyć, ale można też jego życie szybciej zakończyć.
To niebezpieczne balansowanie.
W opozycji do takiego myślenia Jan Paweł II przypominał o wartości albo świętości życia nienaruszalnego od poczęcia do śmierci.
Mój kolega, chory na stwardnienie zanikowe boczne rdzeniowe, komunikuje się z innymi, poruszając jedynie powieką, ale chce żyć.
Widać, że dla niego samego życie ma wartość. Każdy z nas jest obarczony jakimś cierpieniem czy chorobą. Można eliminować człowieka z jego cierpieniem, ale też można to cierpienie integrować z życiem. Są ludzie, którzy w dramatycznym cierpieniu rozwinęli się duchowo. Dopiero ono otworzyło im oczy na przemijalność rzeczy materialnych, pieniędzy, bogactwa. Zaczęli nagle doceniać kontakty międzyludzkie. Ostatnio rozmawiałem z umierającym mężczyzną, który dopiero gdy żona i dzieci zaczęli się nim opiekować, odkrył, że przez lata nie zajmował się nimi.
Zatem cierpienie się przydaje?
Gdyby nie było chorób i cierpienia, społeczeństwo byłoby kuszone do pójścia w stronę egoizmu. Żyjemy, żeby jak najwięcej używać, a obecność chorych, cierpiących sprawia, że musimy im siebie dawać. Znamy to z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Wśród przechodzących obok rannego był, niestety, też kapłan, co mnie załamuje Ale Samarytanin na szczęście się zatrzymał, stracił czas, pieniądze, a przez to sam zyskał.
Co?
Wzrosło jego szlachetne człowieczeństwo, miłość, będąca zaprzeczeniem egoizmu. Bo albo człowiek żyje dla drugich, albo dla siebie. Jezus w przypowieści o Samarytaninie mówi do nas: „Idź i czyń podobnie”.
Bycie człowiekiem to otwarcie na drugiego
Tak właśnie. Są właściwie dwa style życia – albo się żyje w postawie daru z siebie i wtedy to jest arcydzieło; taki człowiek realizuje się, tracąc siebie. Albo wybiera się egoistyczne gromadzenie, konsumowanie, niedostrzeganie innych.
Zwykle wtedy unika się też cierpienia.
Cierpienie czy choroba same w sobie nie są dobre, ale mogą zostać przemienione w dobro. Wszystko zależy od człowieka, czy zamieni je w akt miłości, czy zamknie się w sobie. Hiob, kiedy został obsypany trądem i stracił wszystko, powiedział: „Pan dał, Pan wziął. Niech imię Pańskie będzie błogosławione”. Cierpienie spowodowało radykalny wzrost jego wiary i na końcu wygrał.
Wielu cierpiących buntuje się: „Modlę się, a Bóg mnie stale doświadcza”. Co im Ksiądz odpowiada?
Ja ich trochę rozumiem. Dlatego uważam, że do dojrzałej postawy ofiary z cierpienia trzeba wychowywać. Już dzieciom należy mówić, że mają siebie dawać. Kiedy maluch złamie rękę, nie wystarczy go pocieszać, ale też trzeba uczyć, że inni mają trudniej, że Jezus umarł za niego na krzyżu, radzić, by ofiarował za kogoś swój ból. Jeśli nie zacznie się tego uczyć wcześnie, potem trudno będzie starszemu wytłumaczyć sens cierpienia. •
Ks. dr hab. Andrzej Muszala jest profesorem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, dyrektorem Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki tej uczelni. Pełni funkcję kierownika Katedry Bioetyki Społecznej na UPJPII, jest współtwórcą i kierownikiem pierwszej w Polsce Poradni Bioetycznej, a także autorem wielu książek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |