Spotykają się raz w tygodniu, rozmawiają, bawią się, odrabiają lekcje. Często budują głębokie relacje na lata, tworząc więzi niemal rodzinne.
Z realizowanego w Szczecinku programu „Starszy brat, starsza siostra” skorzystało już ponad pół tysiąca młodych.
Pomoc młodszym
Natalia i Karolina jeszcze nie wiedzą, czego się spodziewać, ale czują, że to może być właśnie to, czego szukały. – Trochę się obawiam, bo nie wiem, jak mogłabym pomagać dzieciom, ale myślę, że szkolenie dobrze nas do tego przygotuje – Natalia Serafin nie traci ducha. Jest jedną z ponad dwudziestki młodych osób, które zgłosiły się do tegorocznej edycji programu. – Młodzi w większości są wrażliwi i nieobojętni. Nawet jeśli na pozór tego nie okazują. Trzeba ich tylko zachęcić, podpowiedzieć i dobrze sprzedać jakiś temat, żeby się w niego całym sercem zaangażowali – zapewnia jej koleżanka Karolina Pawluś. Dziewczyny pomysł kupiły, kiedy tylko usłyszały o nim w szkole. Od 27 lat szczecinecki Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zaprasza młodzież, by zaangażowała się w pomoc młodszym kolegom i koleżankom.
Zadaniem „starszego brata” i „starszej siostry” jest nie tylko pomoc w nauce, ale też wsparcie w trudnych chwilach, podpowiadanie, jak rozwiązywać problemy, nauka spędzania wolnego czasu, a także dawanie dziecku poczucia bezpieczeństwa. Mali uczestnicy programu typowani są spośród rodzin, które podlegają opiece MOPS-u. – Mamy w programie dzieci z bardzo różnych rodzin. Starsi koledzy mają więc za zadanie nie tylko pomagać w odrabianiu lekcji czy bawić się z dziećmi, ale stać się wzorem do naśladowania, kimś, na kim można polegać, komu można zwierzyć się i zwyczajnie porozmawiać – mówi Agnieszka Piskozub-Rynkiewicz, konsultant ds. animacji społecznej szczecineckiego MOPS, a zarazem koordynator programu „Starszy brat, starsza siostra”.
Początek w lwowskim getcie
Szczecinek był prekursorem. To właśnie tutaj w 1991 r. po raz pierwszy wystartowała polska edycja programu doskonale znanego w Stanach Zjednoczonych. Ta historia sięga jednak swoimi początkami znacznie dalej. Zaczęła się we Lwowie, gdzie Olga Zawadzka ratowała żydowskie dzieci. – Po wojnie pani Olga zamieszkała w Szczecinku. Mieszkańcy miasta doskonale ją znali jako społecznika z krwi i kości. I tu po latach panią Olgę odnalazła jedna z uratowanych przez nią dziewczynek – opowiada Agnieszka. Noa Livne, pedagog, wykładowca akademicki, osoba tworząca zręby instytucjonalnego pomagania w Izraelu, przywiozła ze sobą do Szczecinka pomysł i przeszkoliła pierwszych wolontariuszy. Początki były nieśmiałe. Udało się stworzyć tylko 14 par. Ale już kolejne edycje pokazały, że to strzał w dziesiątkę.
– Były lata, że mieliśmy po sto par rocznie. Teraz jest ich znacznie mniej, ale to wynika także z tego, że młodzież ma coraz więcej obowiązków w szkole i zdecydowanie więcej godzin poświęca na naukę niż kilka lat temu. Jest im trochę trudniej ofiarować tyle czasu – przyznaje koordynatorka projektu. Bo w programie nie da się być na pół gwizdka albo przerwać go w połowie. Przyszły starszy brat i starsza siostra muszą mieć świadomość, że biorą na siebie dużą odpowiedzialność. Stąd też zanim trafi się do podopiecznego, trzeba przejść intensywne szkolenie. Ono pozwala zweryfikować motywację i stopień zaangażowania.
– Jeśli ktoś wykruszy się podczas szkolenia, to znaczy, że nie mielibyśmy pewności, że nie zrezygnuje z udziału z projektu w połowie. A bardzo nam zależy na tym, żeby wprowadzać do rodzin osoby pewne, godne zaufania, na których młodszy brat czy siostra będą mogli polegać. Bo często to dzieci, które już się na kimś zawiodły. Muszą wiedzieć, że jeśli ktoś ofiarowuje im się na rok, to nie zmieni zdania do końca – dodaje Agnieszka.
Być wzorem
Kto może zostać starszym rodzeństwem? Każdy, kto skończył 16 lat i chciałby podzielić się swoim wolnym czasem z innymi. Do obowiązków starszego brata i starszej siostry należą cykliczne spotkania z dziećmi, wspólne odrabianie lekcji, oglądanie filmów, czytanie książek, spacery, gra w piłkę, ale też rozmowy na różne tematy. Tak naprawdę liczy się obecność i pokazanie się w roli wzorca, przewodnika czy przyjaciela.
– Młodzi wolontariusze mają jeszcze w pamięci swoje dzieciństwo, ale są już nieco mądrzejsi. Widzą, że pewne sprawy załatwiliby inaczej, jednak wrażliwością wciąż jeszcze blisko im do dzieci. Stąd łatwiej im znaleźć wspólny język, dowiedzieć się o dręczącym dziecko problemie, a zarazem podpowiedzieć sposób jego rozwiązania – wyjaśnia Agnieszka Piskozub-Rynkiewicz. Nie tylko dzieci korzystają na programie. Dla młodych wolontariuszy to szansa na zajęcie się czymś ciekawym, pożytecznym, ale także poszerzenie grona znajomych. – Do programu zgłaszają się na przykład uczniowie, którzy mieszkają w internacie. Nie znają miasta, nie mają wielu znajomych. Znajdują to w wolontariacie, bo to nie tylko spotkania indywidualne z dzieckiem, ale także wspólne wyjścia do kina czy na pizzę z innymi parami przyszywanego rodzeństwa – przyznaje.
Ja chcę brata!
– Staramy się też tak kojarzyć pary, żeby miały jakąś wspólną płaszczyznę, zainteresowania, które mogą podzielać. Podpowiadamy, żeby szukali w sobie pomysłów – Agnieszka tłumaczy zasady dobierania par. Zwykle wolontariuszki otrzymują pod opiekę dziewczynki, wolontariusze – chłopców. Czasami jednak para jest mieszana. I zdarza się, że na początku zazgrzyta.
– To chyba najsłynniejsza historia, którą sobie opowiadamy. Mama zgodziła się, żeby jej synem opiekowała się wolontariuszka. Kiedy ta weszła do domu, żeby poznać rodzinę, zrozpaczony chłopiec rozpłakał się, bo… chciał mieć starszego brata, a nie siostrę – opowiada Agnieszka. Historia skończyła się happy endem, ponieważ parę połączyła miłość do futbolu.
– Dziewczyna była świetną piłkarką, grała w drużynie. I kupiła go tym zupełnie. Pracowali ze sobą kilka lat – śmieje się koordynatorka. – Ja uwielbiam literaturę polską, więc może czytanie będzie dla nas punktem wspólnym? – zastanawia się Natalia. – A ja od 10 lat tańczę w zespole, więc może taniec będzie kluczem do współpracy? – wtóruje jej Karolina. Na razie jeszcze przed nimi intensywne szkolenie. Razem z pozostałymi kandydatami będą spotykać się w każdy wtorek i środę od 16.30 do 19.00 w siedzibie szczecineckiego MOPS-u. To, czego się nauczą, przyda się nie tylko w pracy z podopiecznym. – Dzięki szkoleniu wolontariusze dowiadują się sporo o komunikacji, uczą się rozmawiać i ćwiczą rozwiązywanie trudnych sytuacji. Uczą się też budowania relacji i to nie tylko z dzieckiem, ale także z jego rodziną, z nauczycielami. Nabywają umiejętności, które mogą wykorzystać w swoim życiu – mówi Agnieszka.
Kuźnia dobrych serc
Kontrakt podpisywany jest na czas roku szkolnego. Ale bardzo wiele par decyduje się kontynuować współpracę w kolejnym roku. A nawet przez lata. Dla Klaudii Marzec to szósty rok wolontariatu.
– Pięć lat pracowałam z jedną podopieczną, ale Ania już wyrosła z programu i pora dla nas obu na nowe wyzwania – śmieje się wolontariuszka. Klaudia pomagała swojej przyszywanej młodszej siostrze w nauce, szczególnie w poznawaniu języków obcych, ale przyznaje, że sama także bardzo dużo zyskała w programie. – Byłam zamknięta w sobie i nieśmiała, nie potrafiłam otwierać się na ludzi. Wolontariat zmienił mnie nie do poznania – wyznaje szczerze. – Program świetnie otwiera ludzi, zawiera się cudowne przyjaźnie, zarówno z dziećmi, jak i wolontariuszami. Ale to też dobry sposób, żeby stawiać sobie nowe wyzwania i podnosić poprzeczkę – zaprasza Klaudia.
Agnieszka nie ma wątpliwości, że otrzymane dobro wraca. A program owocuje długofalowo. – Zdarza się, że wolontariuszem chce zostać młody człowiek, który mówi: „kilka lat temu byłem tym młodszym”. Co ciekawe, duża część pracowników MOPS-u rekrutuje się właśnie spośród wolontariuszy, którzy zaczynali przygodę z pomaganiem ludziom od programu „Starszy brat, starsza siostra”. Dorastają i stwierdzają, że chcą to robić zawodowo. To taka kuźnia dobrych serc – przekonuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |