Przed siedemdziesiątką zrobił prawo jazdy, a tuż po – ożenił się i został nadzwyczajnym szafarzem Komunii św. W niewielkim mieszkaniu na końcu świata pachnie plackami ziemniaczanymi i czuć obecność Ducha Świętego.
W Biernowie jest przystanek, ale żeby przyjechał tu autobus, trzeba wcześniej zadzwonić i o to poprosić. Kiedy na miejscu działał PGR, wszystko tętniło życiem. Dzisiaj, jak mówi Jerzy Benke, nieco żartując: – Nawet ptaki tu zawracają. Dodaje jednak: – Ale Pan Jezus nie zawraca. On tu jest.
Dziwne...
Jerzy Benke, 75-latek z Biernowa, które jest filią parafii w Ostrym Bardzie, podkreśla, że nazywanie go kościelnym jest zbyt górnolotne. – Jestem opiekunem kościoła – mówi. Od 40 lat otwiera go w każdą niedzielę już o 9 rano, czyli dwie godziny przed Mszą św. – Trzeba wszystko przygotować. Oprócz tego mam jeszcze pogaduszki z Panem Jezusem.
Rozmawia z Nim o wszystkim. Ich przyjaźń zaczęła się niepozornie. – Żona zapisała mnie na pielgrzymkę do Częstochowy, która okazała się rekolekcjami – wspomina. Nie chciał jechać, ale widocznie On chciał. W jasnogórskiej bazylice urzekł go śpiew godzinek. Palił wtedy po trzy paczki papierosów dziennie. Upadł na kolana i poprosił Maryję o pomoc. – Kiedy wyszedłem z bazyliki po Mszy św., już nie chciało mi się palić. Przestałem na dobre – mówi do dziś z zachwytem w głosie.
Później były wyjazdy do Lipia na tzw. II soboty miesiąca. – Klęczałem w kościele i po prostu nagle zacząłem płakać. Jakby mnie ktoś wodą oblał. Czysta łaska. Dalej wszystko w życiu pana Jerzego było już inne: – Czułem potrzebę bycia w kościele, przy tabernakulum. To było silniejsze ode mnie. Tak jest do dzisiaj.
Mieszkaniec Biernowa jest w swoim ulubionym kościele, na pogaduszkach z Jezusem, niemal codziennie. – Pewnego razu zdarzyła się dziwna rzecz. Śpiewałem sobie moje ukochane godzinki. Nagle do środka wleciał ptak. Normalnie, gdy do naszego kościoła wleci ptak, to trzeba się namęczyć, żeby z niego wyleciał. Ten natomiast usiadł na belce, pośpiewał trochę i odleciał. Powtórzyło się to trzy dni z rzędu. Potem już nigdy. Dziwne...
Nic nie ma?
Były brygadzista w PGR, który kiedyś rozdzielał ludziom pracę, od dwóch lat „rozdziela” im Pana Jezusa. Jako nadzwyczajny szafarz czasami zanosi Go chorym. Innym razem, jak w przypadku Franka, byłego traktorzysty w tym samym gospodarstwie, przyprowadza księdza. Franek umierał na raka, ale długo się opierał, bo uważał się za ateistę: – Jego żona mnie pogoniła. Tak się skończyła moja ewangelizacja. W końcu jednak padło słowo „chcę”. – Nie potrafię opisać tego, co wtedy poczułem – mówi pan Jerzy ze łzami w oczach.
Dla niego najważniejsze jest to, że w Biernowie, na końcu świata, raz w tygodniu jest adoracja Najświętszego Sakramentu. – Czasami przychodzi nas czworo. Dzięki temu o miejscu, w którym dziś mieszka ok. 100 osób, do którego autobus przyjeżdża tylko czasami, nie można powiedzieć: „Tu nic nie ma”.
Od niedzieli o czwartku
To, co w życiu Jerzego Benke wydarzyło się trzy lata temu, trudno wyjaśnić tylko po ludzku. – Moja żona zmarła w roku 2010. O ponownym związku nie było mowy. Pan Bóg jednak chciał inaczej. Pan Jerzy pojechał na rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym do koszalińskiego CEF. W piątek na korytarzu zobaczył panią Janinę, wdowę, którą poznał rok wcześniej, ale zupełnie o tym zapomniał. – Zacząłem o niej myśleć. Kiedy w ostatni dzień rekolekcji, w niedzielę, wychodziła z refektarza, powiedziałem sobie: „Jeśli się obejrzy, to jej nie przepuszczę”. Obejrzała się – śmieje się mieszkaniec Biernowa.
We wtorek Jerzy i Janina spotkali się na kawie. W czwartek Jerzy się oświadczył. Po kilku miesiącach odbył się ślub.
Jerzy Benke nosi na szyi klucz do swojego kościoła. Wydaje się, że znalazł też w życiu inny klucz...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |