Zielone światło

Pamiętam, że to był bardzo słoneczny dzień. Pamiętam przygotowanie koszyczka i jazdę rowerem do dziadka na cmentarz. To były jego urodziny. Pamiętam też światło w kościele od zapalonych świec. Tylko tyle i nic więcej. 1999 rok. 3 kwietnia. Wielka Sobota.

Rower taty

– W szpitalu wiadomość o śmierci taty wyparłam ze swojej świadomości. Podobnie było też w Reptach. Jego śmierć dotarła do mnie dopiero, kiedy końcem lipca wróciłam do domu. Wjechaliśmy na podwórko. O garaż stał oparty zielony rower taty. Tata pracował na kolei w Katowicach, gdzie dojeżdżał pociągiem, a w Imielinie na dworzec – rowerem. I wtedy popłynęły moje pierwsze łzy za tatą – mówi Ania. Co czekało na nią w domu? Kochający ją mama, trzech braci i… uciążliwa codzienna rehabilitacja.

– Na mojego rehabilitanta nie mogłam już patrzeć, był u mnie codziennie, nawet w niedzielę, wracając z kościoła, musiałam ćwiczyć. Ale Przemek nauczył mnie stać na nogach. Mówił: „Póki działa pamięć ruchowa mięśni, trzeba im przypomnieć, jak się stoi” – wspomina. Udało się, nogi w końcu zaskoczyły. Dziś, nie bez trudu, Ania może chodzić. Jednak na własnych nogach pokonuje tylko małe odcinki drogi. W reszcie pomaga jej wózek. Do dziś także ma rehabilitację.

– Teraz moim największym problemem jest drętwienie w nogach, które czuję 24 godziny na dobę. Nie czuję go jedynie, kiedy śpię. Jestem z życiem pogodzona, nie mam do Pana Boga pretensji o to, że siedzę na wózku. Tylko te „mrówki”, na to nic nie pomaga – mówi łamiącym się głosem, dodając, że największy ból jest rano, po nocnym bezruchu. – Żeby się ogarnąć, pierwsze, co robię, to zerkam na moją szafkę przy łóżku, obklejoną różnymi cytatami z Pisma Świętego i nie tylko… Ania po wypadku już we wrześniu wróciła do szkoły. Naukę rozpoczęła w Reptach, w szkole z internatem i rehabilitacją.

Skończyła też studia, ma prawo jazdy, pracuje. – W liceum przydzielono mi pokój z taką Asią z Częstochowy, która była już jakieś dwa lata po wypadku. Była dla mnie dużą mobilizacją. Asia była samodzielna, a do mnie musiały przychodzić pielęgniarki. Ubierały mnie rano, wieczorem kładły do łóżka. I mnie to zawsze wkurzało, bo wszyscy do nocy mogli sobie urzędować, a Ania z powodu „piguł” musiała wcześnie iść do łóżka. I to była wielka motywacja, żeby się ogarnąć… – śmieje się.

– Rok później byłam już całkowicie samodzielna. W maju ubiegłego roku Ania uczestniczyła w specjalnej pielgrzymce pociągiem z Katowic do Lourdes. To była jej trzecia wizyty u Maryi, Uzdrowienia Chorych. – Wchodząc do cudownego źródełka, tym razem nie skupiałam się na swoim bólu fizycznym, ale na wnętrzu. Fakt, prosiłam też Maryję: „Weź to moje drętwienie”, ale bardziej zależało mi na nawróceniu. I rzeczywiście bardzo dużo mi to dało – przyznaje.

Kiedy leżała na OIOM-ie, o tragedii jej rodziny dowiedział się ówczesny arcybiskup katowicki Damian Zimoń. „Rodzicom Anny, która uległa wypadkowi samochodowemu przesyłam tę książkę, aby w niej znaleźli światło i moc do przetrwania. Pomodlę się o zdrowie Waszej Córki” – napisał w ofiarowanej im książce pod tytułem „W Jego ranach jest nasze zbawienie”. Arcybiskup senior kontakt z Anią ma do dziś. „Ania, co ty robisz, jak masz doła?” – zapytał ją jakiś czas temu. – „Zamykam się w pokoju, żeby nie męczyć innych, i krzyczę Panu Bogu” – odpowiedziała. – „Jak będziesz miała niż, to zadzwoń do mnie, bo być może ja będę miał wtedy wyż – i się zrównamy” – stwierdził abp Damian.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg