Po prostu lalka? Jeśli się lepiej przyjrzeć, okazuje się, że kukiełka, pacynka, jawajka, marionetka albo pyskówka. Niełatwo ją ożywić. Żeby się to udało, warto także nauczyć się... szczekać.
Mają niewiele wspólnego z Barbie i Kenem. Bo lalki w teatrze lalek to nie zabawki dla dziewczynek. Nie tylko o wiele więcej kosztują. Sporo czasu i wysiłku kosztuje także zdobycie umiejętności poruszania nimi tak, żeby... poruszyć. To nie zabawa, choć nierzadko bawi. To sztuka. Prawdziwa sztuka!
Lalka
– Niedawno Czerwonemu Kapturkowi odpadła głowa – uśmiecha się Urszula Szydlik-Zielonka, która wraz z mężem Albertem od 22 lat prowadzi w Słupsku prywatny zawodowy teatr „Władca Lalek”. Nic dziwnego, w końcu spektakl z dziewczynką idącą do babci w roli głównej nie schodzi z afisza od samego początku. To nieśmiertelny hit. Wypadek Kapturka pokazuje, że teatralne lalki mają ciężki żywot. – Muszą być naprawdę dobrze wykonane, żeby długo służyć – mówi Albert Zielonka.
To nie są po prostu pluszowe misie albo plastikowe odlewy z taśmy produkcyjnej. Każda lalka jest dokładnie zaprojektowana do scenariusza planowanego spektaklu. Jest unikalna. – Dlatego koszt jednej lalki waha się od 500 do 2 tys. złotych – mówi właściciel słupskiego teatru.
Z tajemniczo wyglądających skrzyń wyciąga bohaterów najnowszej produkcji „Pan Brzuchatek”. Lalki wykonała pracownia w Łomży według projektu Mikołaja Maleszy, znanego malarza i scenografa teatralnego. – O proszę, mamy tutaj kota artystę, który wraca chyba z „Piwnicy pod Baranami” – prezentuje postać w dużych przeciwsłonecznych okularach i z czerwonym, nonszalancko zarzuconym szalem. Kot jest typową pyskówką, czyli lalką, która ma ruchome jak muppet usta poruszane ręką człowieka.
Urszula Szydlik-Zielonka opisuje pozostałe rodzaje lalek. Jest wśród nich np. jawajka, pisana przez małe „j”, aby nie mylić jej z mieszkanką Jawy, choć stamtąd faktycznie bierze się jej rodowód. To lalka na kiju, której kończyny wprawiane są w ruch przez specjalne druciki. Są też pacynki, czyli lalki rękawiczkowe, marionetki, którymi steruje się przy pomocy żyłek i krzyżaka, oraz kukiełki, którymi porusza się po prostu siłą bezwładności, na przykład obracając nimi.
– Zdecydowanie najtrudniejsza do opanowania jest marionetka. Ale kukiełka też wcale nie jest łatwa. Nie wystarczy nią pomachać. To wyższa szkoła jazdy – zapewnia Urszula Szydlik-Zielonka. Aktorka, kiedy słyszy o „machaniu” lalką, momentalnie poprawia: – Lalkę się a-ni-mu-je...
Sztuka
Każdy może sobie zrobić prostą pacynkę, nałożyć na dłoń i pokiwać przed rozpłakanym dzieckiem, żeby się uspokoiło. Czasami nawet zadziała, ale to jeszcze nie będzie teatr. – Sztuka jest też rzemiosłem, którego trzeba się nauczyć, żeby granie lalką nie było po prostu machaniem. To prawdziwe mistrzostwo – mówi Albert Zielonka. Jego żona Urszula, zawodowa aktorka po Wydziale Lalkarskim wrocławskiej PWST, spędziła długie lata, ćwicząc, żeby posiąść sztukę animacji lalki. – Siadania pacynką uczyłam się pół roku – mówi.
Wcale nierzadkim zjawiskiem podczas występów nieprofesjonalnych jest tzw. topienie lalki. Po jakimś czasie za parawanem widać już tylko głowę. – Prawdziwi aktorzy uczą się usztywniać obręcz barkową, żeby się nie męczyć, a wytrzymać godzinę spektaklu z ręką uniesioną do góry – wyjaśnia Albert Zielonka. Podobnie jest z marionetkami. Nie mogą one po prostu fruwać, jakby nie było grawitacji. Koordynacja pracy wszystkich żyłek to maestria, którą posiadło niewielu.
Kamila Niemczycka, która występuje m.in. w spektaklu „Chatka zajączka”, opowiada o swoich początkach z lalkami pyskówkami: – Trzeba było przejść masę ćwiczeń – pracować z tekstem i z lalką. Jedną z trudniejszych rzeczy jest zgranie słów z ruchem ust lalki. W teatrze dramatycznym jest inaczej także dlatego, że tutaj trzeba wcielić się na przykład w rolę zwierzaczka.
– Kamila nie umiała szczekać. Ale opanowała i to – śmieje się pani Urszula. – Żeby ożywić lalkę, trzeba przez nią patrzeć, mieć z nią kontakt. To nie jest łatwe. – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |