Dla żony Domagoj opuścił słoneczny Dubrownik i zamieszkał w kraju chmurnym jak listopadowa mgła w Żelazowej Woli. – Jak południowiec pokocha, to na całego! – potwierdza Chorwat.
Lepiej, by jednego zabili
Kiedy wybuchła wojna domowa w Jugosławii, Domagoj miał 13 lat. – Stałem na moście na rzece Neretwie i widziałem nadlatujący wprost na mnie samolot. Słyszałem ogłuszający huk silnika – opowiada. – To było coś takiego jak w sennym koszmarze, tyle że ja przeżyłem to na jawie. Wiedziałem, że muszę uciekać, bo zaraz spadnie pocisk. Miałem do wyboru: uciekać w lewo, blisko schronu, albo w prawo – daleko i nie wiadomo dokąd... Instynktownie rzuciłem się w prawo i nagle... Bach! Pocisk wybuchł tuż przy schronie, dokładnie tam, gdzie rozsądek nakazywałby mi uciekać...
Razem z mamą, siostrą i bratem uciekli z rodzinnego Metkovicia. Serbowie chcieli zniszczyć mosty na Neretwie, by odciąć Chorwację południową od reszty. Wrócili po kilku tygodniach. Ojciec zmontował prowizoryczny schron w domu, do którego później uciekali wszyscy sąsiedzi. – Czasem brakowało miejsca dla nas – wspomina Domagoj. – Pamiętam jeszcze taką sytuację: jechaliśmy przez miasto, siedem osób w samochodzie. Przed nami wlókł się wóz policyjny. Mówię: „Tato, wyprzedź go”. Ale tata się bał. A ja coraz bardziej nalegałem. W końcu tata zdecydował się pozostawić w tyle ten radiowóz. Nie ujechaliśmy daleko, kiedy za sobą usłyszeliśmy straszny huk. Następnego dnia poszliśmy z bratem zobaczyć, gdzie był wybuch. Patrzymy, samochód policyjny stoi, a tuż za nim ślady po pocisku. Na fasadzie domu zostały tam do dnia dzisiejszego...
– Wojna jest straszna, zmienia ludzi. I ten nieustanny lęk od rana do wieczora. Kiedy pracowaliśmy z ojcem i bratem na polu, tata zawsze kazał nam pracować na różnych krańcach. Mówił: „Lepiej, żeby jednego zabili niż wszystkich trzech...” – opowiada Chorwat. – Ojciec miał pasiekę. To była jego pasja, jego życie. Wiedział, jak każda pszczoła oddycha. I w czasie wojny stracił wszystko. W jednej chwili ogień strawił 80 uli. Z martwych pszczół żołnierze usypali stos, a z resztek uli zrobili tarcze do strzelania... Kiedy tata to zobaczył, załamał się i już nigdy nie był taki sam jak przedtem...
Tata, ota!
Dziś drugą ojczyzną Domagoja jest Polska. Znalazł przyjaciół, świetnie dogaduje się z rodzicami Kasi. – Z teściową to była miłość od pierwszego wejrzenia, a teść jest moim idolem! Choćby tylko dla niego nie opuszczę żony aż do śmierci – śmieje się. – Nie, nie brakuje mi słońca ani upalnej pogody – zapewnia. – Brakuje mi jedynie tej południowej żywiołowości i spontaniczności ludzi. Byłem zdumiony, kiedy odkryłem, że tutaj trzeba się anonsować, żeby odwiedzić przyjaciół; dzwonić, że się wpadnie następnego dnia po południu. U nas jest to nie do pomyślenia! Drzwi domów są stale otwarte. Nikomu nie przeszkadza bałagan czy niepomyte po obiedzie naczynia. I brakuje mi piosenki! U nas w Chorwacji wszyscy śpiewają. Młodzi czy starzy. Przy pracy czy przy grillu.
– To prawda – potwierdza Kasia. – W Chorwacji ludziom wcale nie jest łatwiej pod względem ekonomicznym niż Polakom. A jednak oni tak nie narzekają, potrafią cieszyć się życiem. Mówią: „Przeżyliśmy wojnę, to wszystko przeżyjemy!”. Nie ma tej zawiści wśród ludzi, jaka jest chyba naszą wadą narodową. Kiedy ktoś kupi nowy samochód, to nikt nie zastanawia się, skąd wziął na niego pieniądze, tylko wprasza się na przejażdżkę.
Kasia i Domagoj doczekali się dwóch uroczych synów. Ivo ma 8 lat, a Igor 17 miesięcy. Razem z rodzicami odwiedzają babcię w Chorwacji. Starszy synek doskonale rozumie wszystko po chorwacku. – Brakuje mu jednak odwagi, by mówić w tym języku – mówi mama. – Myślę, że gdy będzie starszy i spędzi więcej czasu w Chorwacji, wszystkie blokady puszczą. – Igorek próbuje wymawiać pierwsze słowa – cieszy się tata. – Ostatnio jesteśmy w ogródku, a tam piłka. Po chorwacku „lopta”. Mały ciągnie mnie za rękę i woła: „Tata, tata, ota!”. Aż łzy stanęły mi w oczach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |