O jedzeniu, radości i wigilijnym stole z Robertem Makłowiczem rozmawia ks. Artur Stopka.
Czy to, co się je w rodzinie, wpływa na wychowanie dzieci?
– W sposób istotny wpływa. Uczy kultury, tolerancji. Bardzo poszerza horyzonty. Jeśli na przykład gotując włoską potrawę, słucha się Rossiniego, to w dzieciach zostaje...
Pan tak robi?
– Oczywiście. Z drugiej strony, jeśli dziecko słyszy w domu, że „to debile, bo jedzą krewetki, jakieś robaki”, to uczy się nagannych postaw wobec innych kultur.
Ma Pan w domu duży stół, przy którym zasiada cała rodzina?
– Oczywiście. Mam stół, przy którym mieści się dwanaście osób. Stoi w kuchni, bo mieszkam w kamienicy, gdzie mam dużą kuchnię, która jest równocześnie jadalnią. Bez tego nie wyobrażam sobie życia. Ludzie mieszkający w blokach zwykle tego nie mają. Moim zdaniem, budowanie w PRL-u mieszkań z małymi, ciemnymi kuchniami, w których nie mieści się nawet stolik, zmierzało do zniszczenia więzi, jaką daje rodzina. To było uderzenie niezwykle celne.
Kto u Pana w domu przygotowuje wieczerzę wigilijną?
– Mama, chociaż ja też się staram włączać. W Wigilii szukamy powrotu do lat dziecinnych. Mama jest pomostem do przeszłości.
A jakie potrawy przygotowuje?
– Dwunastu potraw nie ma. W ramach jednej wielkiej wspólnoty judeochrześcijańskiej jest karp po żydowsku, karp smażony, jakaś inna ryba, na przykład sandacz albo szczupak, jest barszcz kiszony domowo, z uszkami. Jest strudel z jabłkami, jest kutia. Bywają pierogi z kapustą i grzybami, gołąbki z kaszą gryczaną i grzybami. Jest kompot z suszu, makowiec... Pijemy też dobre wino. Nawet dzieci dostają.
Dzieci dostają alkohol?
– Dostają wino, i bardzo proszę, żeby to napisać. Wino jest napojem radości, tak jest przecież nawet w Biblii napisane. Ja jako dziecko w wielkie święta dostawałem kieliszek wina i moim dzieciom też daję. Nie widzę w tym nic złego. Uczę je świętowania.
artykuł z numeru 51/2005 GN
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |