Przy rodzinnym stole

Idea „Domów dla dzieci i młodzieży” w Łoniowie jest pomysłem pozwalającym wychowankom na normalny rozwój. Istotną innowacją jest zaś fakt, że nie mieszkają w tradycyjnie pojmowanym domu dziecka czy bidulu, ale we własnym domu.

Idą do domu

Zmiana miejsca zamieszkania pociągnęła za sobą konieczność zmiany nazwy i wielu innych drobiazgów administracyjnych, które mogą u dzieci wywoływać negatywne emocje. Obecnie placówka funkcjonuje pod nazwą „Domy dla dzieci i młodzieży Łoniowie”. W budynkach nie ma oznaczonego pokoju dla dyrektora, wychowawców czy księgowej, gdyż pracownikom zależało na zminimalizowaniu wszelkich przejawów zinstytucjonalizowanego życia zbiorowego. – Dla nas były to istotne zmiany, bowiem w ten sposób nasze dzieci mieszkają w swoich własnych domach – opowiada dyrektorka – w których mogą czuć się jak u siebie. Nie jest to już typowa placówka, dom dziecka czy bidul. Teraz wracając ze szkoły, mówią do swoich rówieśników, że idą do domu, i to jest najważniejsze. Pozostała jedynie niezauważalna struktura tego typu ośrodka. W każdym z domów mieszka około 10 dzieci, nad których bezpieczeństwem czuwają wychowawcy przypisani do określonego budynku. W ten sposób zawiązuje się mocna więź między dzieckiem a opiekunem. Tylko jeden dom został przeznaczony jako interwencyjny, i spełnia funkcję dawnego pogotowia opiekuńczego.

Jak w rodzinie

Domy dla dzieci i młodzieży w Łoniowie przykuwają wzrok uroczą i przytulną aranżacją wnętrz. Choć standard życia odgrywa istotną rolę w życiu każdego człowieka, to najważniejsza w tym wypadku jest rodzinna atmosfera, która z każdego domu wręcz promieniuje. – Dzieci mają swoje pokoje, które umeblowane są zgodnie z ich gustem i priorytetami – wyjaśnia Alicja Pieczonka. – Jest zorganizowana sala wyposażona w komputery, duży salon połączony z kuchnią, gdzie najczęściej spożywane są wspólnie posiłki. Wszystko tak jest przygotowane, aby w żaden sposób nie odbiegało od standardów normalnego domu.

Rodzinną atmosferę podkreśla życzliwość i miłość, która emanuje i od pracowników placówki, i od ich wychowanków. – Razem przygotowujemy posiłki, robimy pranie czy spędzamy wolny czas – wyjaśnia Halina Kalina, wychowawczyni. – To sprawia, że jesteśmy ze sobą bardzo mocno związani. Kiedy kończę pierwszą zmianę i idę do domu, to dziewczynki mnie pytają, czy w domu również będę gotować drugi obiad? Wtedy odpowiadam, że tak, a one ze zdziwieniem dodają, że przecież mogę wziąć od nich – dodaje ze wzruszeniem. – A jeden z moich pupili kiedyś skwitował to dosadnie: „No to ma pani przechlapane” – śmieje pani Halina.

Wspólne spędzanie czasu przy rodzinnym stole ma dla wszystkich istotne znaczenie, a gotowanie jest wręcz rytuałem sprawiającym wielką radość. – Zawsze, jak przychodzę do pracy, pytam moje dzieci, co dziś gotujemy – wyjaśnia Danuta Cieniek. – To nie tak, jak w domu dziecka, gdzie jest kucharka. Tu obowiązki spoczywają na wszystkich. Jedni obierają ziemniaki, inni przygotowują sałatkę, a ja na przykład zupę. Dzieci wiedzą, że po zjedzeniu posiłku należy umyć po sobie naczynia i posprzątać ze stołu. Co bardzo istotne, nie ma wydzielania porcji. Dzieci, wracając ze szkoły, same sobie biorą obiad i nakładają tyle, ile chcą. Jeśli coś zostanie, wstawiamy do lodówki na  wieczorną repetę – dodaje z uśmiechem.

–Wychowawcy starają się, by posiłki były spożywane wspólnie, choć z racji kończenia zajęć w szkole o różnych godzinach na co dzień obiady jadają o różnych porach. – Nie ma sensu kazać czekać dziecku na pozostałych domowników, kiedy jest głodne – mówi Halina Kalina.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg