Daleko im zarówno do surowej dyscypliny średniowiecznych cystersów, jak i do luzactwa współczesnych rówieśników.
Pobudka o 6.30, potem modlitwa, śniadanie, szkoła. Aż do godz. 15. Dwie godziny wolnego i nauka własna. Kolacja o 19.00 (pobożniejsi o 18.30 są na Mszy św.). Tak zwany „czas zorganizowany” to dwie godziny po kolacji. O 22.00, jak w każdym porządnym internacie, gaszenie świateł. – Nie! Nie jeżdżę do domu co tydzień. Henryków w weekend ma swój urok. Te mury oddają wtedy to, czym nasiąknęły przez wieki – zapewnia Gniewomir Flis z Nowej Rudy-Słupca.
Od cystersów do licealistów
Fundacja opactwa henrykowskiego związana jest z osobą kanonika Mikołaja. To on, notariusz Henryka Brodatego, zaprosił cystersów na mokradła nieopodal Ziębic. Był rok 1227. Szybko poczuli się tu jak u siebie. Zabudowania klasztorne zniszczone w 1241 r. przez Tatarów odbudowano po 30 latach. Wtedy też (w 1270 r.) autor łacińskiej księgi henrykowskiej zapisał zdanie w języku polskim. Mnich nie miał pojęcia, że dokonał wiekopomnego wpisu, bo dzisiaj to jedno zdanie uchodzi za najstarsze zachowane na piśmie. Po polsku.
Na przełomie XIII i XIV stulecia mieszkało tu 45 mnichów i 50 braci konwersów. Kolejne stulecia to historia wojen, które niosły zniszczenie, i pokoju przeznaczonego na mozolne wznoszenie klasztoru z ruin. W 1810 r. król pruski zlikwidował opactwo i przekazał je swojej siostrze. Wtedy piękny, opacki Henryków stał się rezydencją książęcą. Odkąd w 1945 r. czerwonoarmiści rozpoczęli brutalną grabież i dewastację rezydencji i ogrodów, trwała ona aż do roku 1990. Ogołocone i zapuszczone budynki przekazano Kościołowi. Zaczęło się przywracanie im świetności, a w omodlonych murach znowu zaczęli kształcić się duchowni. Tym razem klerycy wrocławskiego seminarium. Potem, już w nowym tysiącleciu, wprowadzili się tu także uczniowie Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. Edmunda Bojanowskiego.
Nie dla każdego
Szkoła z internatem. Dla jednych zesłanie za karę czy obóz resocjalizacyjny, dla innych szkoła życia i kuźnia charakterów. Nie nadają się do niej: słabi psychicznie, przewrażliwieni na swoim punkcie, maminsynki, ociężali intelektualnie. – Szkoła ma swój klimat – zauważa Marceli Mrozek, także ze Słupca. – Jesteśmy tu ze sobą non stop, dlatego dobrze się znamy. Nie można zbyt długo udawać kogoś, kim się nie jest. Z drugiej strony dowiadujemy się, kim jesteśmy naprawdę. Mała grupa daje szansę rozwinąć się cechom i talentom, które w anonimowym tłumie pozostają ukryte – przekonuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |