Na cztery i pół roku więzienia skazał w czwartek Sąd Apelacyjny w Katowicach ginekologa z Rybnika za dokonanie blisko stu nielegalnych aborcji. Andrzej K. odpowiadał ponadto za poświadczanie nieprawdy w dokumentacji medycznej i wstawianie lewych zwolnień lekarskich.
Wyrok jest prawomocny. Andrzej K., który nie przyznaje się do winy, zapowiada złożenie kasacji do Sądu Najwyższego.
Według ustaleń postępowania, do nielegalnych zabiegów w gabinecie Andrzeja K. dochodziło od 2001 r. Śledztwo w tej sprawie wszczęto w lutym 2007 r. po doniesieniu partnera jednej z kobiet, która przerwała ciążę.
Prokuratura postawiła lekarzowi łącznie 160 zarzutów, 102 z nich dotyczyło nielegalnego przerwania ciąży wbrew przepisom ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.
Lekarz został też oskarżony o poświadczanie nieprawdy w dokumentacji medycznej i dokumentach stanowiących podstawę wypłaty zasiłku chorobowego. Chodziło o lewe zwolnienia lekarskie wystawiane głównie górnikom z kopalni Chwałowice. 28 z nich, sądzonych osobno, zostało za to prawomocnie skazanych. Według zaświadczeń podpisywanych przez K. wszyscy cierpieli na kolkę nerkową.
W czerwcu ub. roku gliwicki sąd okręgowy skazał Andrzeja K. na pięć lat więzienia, uznając że przeprowadził on w swoim gabinecie 99 nielegalnych aborcji. Orzekł także wobec oskarżonego zakaz wykonywania zawodu lekarza na trzy lata i zasądził od niego na rzecz Skarbu Państwa kwotę 100 tys. zł tytułem przepadku części równowartości uzyskanej korzyści majątkowej.
Wyrok zaskarżyła obrona, według której nie było podstaw do skazania Andrzeja K. z powodu braku wystarczających dowodów. Zarzuciła też sądowi I instancji naruszenie prawa do obrony.
Sąd apelacyjny tylko nieznacznie zmienił wyrok z I instancji. Nabrał wątpliwości co do dwóch aborcji, ostatecznie przypisując lekarzowi dokonanie 97. Konsekwencją było nieznaczne złagodzenie kary - do 4,5 roku więzienia i obniżenie przepadku korzyści majątkowej ze 100 do 98,7 tys. zł.
Jeszcze przed ogłoszeniem orzeczenia - a także w trakcie i po publikacji wyroku - oskarżony przekonywał sąd, że nie dokonał żadnej aborcji. Jak twierdzi, w swoim gabinecie dokonywał zupełnie innego zabiegu - abrazji, czyli usunięcia martwych już płodów. "Sąd nie był w stanie udowodnić, że dochodziło do aborcji czy też innych zabiegów. Nie dowiedziono, że usuwano żywy płód" - argumentował obrońca lekarza, mec. Marek Gruszka.
"Jestem zbulwersowany tą sprawą od samego początku" - oświadczył oskarżony i powiedział, że w polskim systemie prawnym sprawstwo trzeba udowodnić, a nie uprawdopodobnić. "Nie było dowodu wówczas, nie ma teraz i nie będzie nigdy, bo nie dokonałem żadnej aborcji. To są bajki" - oświadczył i powiedział, że sam ma czworo dzieci.
Zupełnie innego zdania był sąd, który oparł się w głównej mierze na zeznaniach świadków. Sędzia Grażyna Wilk przypomniała zeznania samych kobiet, które przyznały, że szły do gabinetu K. po to, by usunąć ciążę; o tym, że ten lekarz dokonuje aborcji mówiło się w mieście - mówiła.
Andrzeja K. obciążyły też wyjaśnienia współpracującej z nim położnej Elżbiety L., która przyznała, że wielokrotnie uczestniczyła w dokonywanych przez niego aborcjach. Wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu i grzywny wobec tej kobiety już wcześniej się uprawomocnił, kobieta nie zaskarżyła go.
Odnosząc się do twierdzeń oskarżonego - że nie można przypisać mu aborcji, bo nie można udowodnić, że usuwał żywe wciąż płody - przewodnicząca składu orzekającego sędzia Jolanta Śpiechowicz wyjaśniła, że wbrew stanowisku K. sąd wcale nie miał związanych rąk. Przypomniała, że np. sądy orzekały kary za zabójstwo mimo braku ciała. W tej konkretnej sprawie skład orzekający miał do dyspozycji wiele innych dowodów i mógł wydać wyrok, posługując się zasadami logiki i doświadczenia życiowego - mówiła.