Dokończenie budowy tarnobrzeskiego hospicjum w dużej mierze zależy od ludzkiej życzliwości.
Mają marzenie. Żeby się spełniło, ostro wzięli się do roboty. Z pomocą nieba i dobrych ludzi mają już dach nad głową.
– Dostałyśmy karteczki, na których miałyśmy napisać swoją propozycję nazwy stowarzyszenia – opowiada Anna Pietryka. – Pojawiły się „Stokrotki”, „Róże” i inne kwiaty. Ale wybór padł na „Pomocną Dłoń” i to określenie najlepiej oddaje ideę działalności naszego klubu.
Warunki prawie domowe, ale jak głosi hasło jednej z reklam – „prawie czyni różnicę”.
Trema i adrenalina są mi bardzo potrzebne, bo one mnie mobilizują - mówi Hubert Mazan.
– Kiedy zabieramy głos na mityngach, podajemy swoje imię i mówimy: „Jestem alkoholikiem”. On, zamiast tego, powiedział „przyjaciel”. Teraz wiemy, że jest nim naprawdę – mówi Andrzej o ks. Moczarskim.
Budził ją w środku nocy uderzeniem w brzuch, splot słoneczny, bo… miał taki kaprys. Dla niego to była swoista rozrywka. Po 7 latach gehenny z mężem oprawcą postanowiła skończyć z tym.
- To są nasze słoneczka - uśmiecha się Barbara Zelik. - My zaś dla nich jesteśmy albo rodzicami, albo babciami. Relacje między młodymi wolontariuszami a pacjentami często przybierają wręcz rodzinny charakter. Dzieli ich kilkadziesiąt lat, za to łączy bardzo wiele. Przede wszystkim przyjaźń.
Jest ich kilka tysięcy. Z całej Polski. Licealiści, babcie, studenci, małżeństwa, księża i zakonnice. Dowódca – ruda i piegowata Karolina. Znak rozpoznawczy – czyste srebro.