Przerażenie rodzi się nie tam, gdzie jest miłość, ale tam, gdzie jest niewiedza.
Julianna była już zmęczona życiem. Miała 86 lat i bardzo chciała wracać do domu Ojca. Przeżyła tak wiele, przeżyła ponad ludzkie siły, przeżyła w fabryce śmierci. Dwa i pół roku w Auschwitz to o wiele za długo, żeby cieszyć się normalnym życiem. Wtedy zamieszkała u swego syna, Janusza. Cieszyła się, że zbliża się dzień, ten dzień, najważniejszy ze wszystkich. Brama.
Literki miłości
– Mama nie umiała się na początku znaleźć w naszym domu – wspomina Janusz Grzęda, ojciec trójki dzieci, Asi, Marcina i Ani. – Była zaskoczona klimatem w rodzinie – dodaje i przerywa, żeby odebrać pocałunek i wysłuchać szeptanego wyznania młodszej córki „Kocham cię, Tato”. – Patrzyła na nas klęczących na dywanie, obłożonych lalkami, czytających książeczki, tańczących i nie mogła uwierzyć, że to naprawdę przydarzyło się jej synowi – wspomina.
Kiedy urodziło się trzecie dziecko Grzędów, żona Janusza, Jolanta, miała 39 lat. Różnica między córkami wynosiła 14 lat, a dziesięcioletni Marcin wyrastał powoli z okresu dziecięcego. Gdy kilka lat później babcia z racji wieku i choroby zamieszkała u syna, nie była przygotowana na świat, jaki zastała. Na początku uważnie obserwowała rodziców i pozwalała sobie na spokojny dystans wobec tego, co działo się w domu. Szybko jednak dała się ponieść uczuciom. Tym, które tak żywiołowo wyrażała najmłodsza wnuczka. Pozwoliła na miłość. Tę, która nie liczy się z konwenansami i powściągliwością. Tę, która daje sobie prawo do istnienia zawsze i wszędzie. Bo jest najważniejsza pod słońcem. – Pod słońcem? Tylko tyle? Tak mało? – wtrąca Jolanta. – W całym kosmosie i na wieczność! – zapewnia.
– Nasze dzieci z trudem uczą się pisania literek: „M”, „I”, „Ł”, „O”, „Ś”, „Ć”, natomiast są niezrównane w wyrażaniu ich znaczenia – mówi matka Ani, dzisiaj dwunastolatki, która urodziła się z zespołem Downa. – Lalki, zabawki i czułość okazywana bez skrępowania będą nam towarzyszyć do końca naszych dni. Na zawsze pozostaniemy młodzi. Zarówno tu na ziemi, jak i kiedyś, daj Boże, w niebie – uśmiecha się i jest już gotowa do pieszczoty z córeczką.
Za drutami
Julianna tęskniła za swoim domkiem w Piotrowicach. Tutaj, na osiedlu w Żarowie, było może i wygodnie, ale brakowało tej wolności, co na wsi. Mieszkała w bloku. – Znowu w bloku – kojarzyła bezwiednie i przed oczami stawały jej sceny z Auschwitz: przerażenie w oczach matek rozdzielanych z ich dziećmi, okrutna nienawiść Niemców katujących omdlałą więźniarkę, potworny głód i kruszyny chleba ciułane tygodniami, by wreszcie mógł powstać różaniec. Dosyć. Dłonie automatycznie zaciskały się na paciorkach. – Jest Bóg, jest nadzieja – szeptała i ze łzami patrzyła na tulącą się wnuczkę. – Oni nie pozwoliliby ci żyć – przemykało przez myśl.
Strach zabiera serce
– Nie chcieliśmy robić badań prenatalnych przed narodzinami dziecka – Jolanta wraca do wydarzeń sprzed lat. – Tak jest łatwiej przygotować się na przyjęcie każdego dziecka, któremu daliśmy życie i które otrzymaliśmy od Boga. Prezentów się nie wybiera... A gdybym wiedziała, że moje dziecko urodzi się z zespołem Downa? Co bym zrobiła? – zawiesza głos. – Najokrutniejszy jest strach przed nieznanym. To pod jego wpływem ludzie potrafią robić zarówno głupie, jak i podłe rzeczy. Strach odbiera nam nie tylko rozum, on zabiera też serce. Każe działać wbrew instynktowi macierzyństwa, wbrew życiu – diagnozuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |