- Dwadzieścia minut wcześniej przechodziłam tam z psem – mówi Małgorzata, nie mogąc stłumić emocji. - Iza wyszła z domu odprowadzić koleżankę. Kiedy zbyt długo nie wracała, postanowiłam pójść jej poszukać. Przechodząc drogą przez pola, zobaczyłam jakiś rozkopany ślad. Później jej but...
Ich dom otaczają pola i lasy. W ubiegłym roku, 23 sierpnia, trzynastoletnia Iza została brutalnie zamordowana. – Na początku nawet nie płakałam. Ludzie nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Bali się, że postradałam zmysły. Ale dla mnie wszystko przestało się liczyć. Życie straciło sens – mówi o tamtych strasznych chwilach Małgorzata, mama Izy. Drążyło ją pytanie: dlaczego? Dlaczego ona? Dlaczego nie ja? I wreszcie najważniejsze, to skierowane do Boga: Dlaczego do tego dopuściłeś? Najgorsze było poczucie nieodwracalności tego, co się stało. I ta straszna bezradność. Mówi o sobie, że choć wcześniej chodziła do Kościoła, nie była osobą wierzącą. Dbała o dom, o siebie, o rodzinę. Śmierć Izy wszystko zmieniła. Małgorzata zapadła w obojętność. Pojawiały się natrętne myśli samobójcze. Chciała już być z Izą. Wszystko inne traciło znaczenie. Nie potrafiła przebaczyć mordercy swego dziecka. Spowiednik powiedział jej, że człowiek, który dopuścił się tej zbrodni, zaraził ich złem. Wtedy tego nie rozumiała. Nawet w głębi duszy oburzyła się na tego kapłana. Z czasem, gdy zauważyła, że nie tylko unika ludzi, ale ciężko jej patrzeć na szczęśliwe matki, cieszące się swoim potomstwem – zrozumiała. Szukała pomocy w Kościele. Spotykała się z księżmi, choć miała wrażenie, że oni tych spotkań się bali. Tak jakby przerastał ich ogrom tragedii. A ona chciała rozmawiać. Raz nawet jeden z księży odpisał jej na zaproszenie zawarte wSMS-ie: „a o czym my będziemy rozmawiać”. Dziś ma nadzieję, że go nie zrozumiała.
Wraz z koleżanką pojechała na Mszę o uzdrowienie duchowe. Później trafiła do działającej przy sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Gdańsku-Żabiance Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka. I od tego momentu, powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Spotkała ludzi, których połączyło podobne doświadczenie. Oni rozmawiali. Dzielili się swoim bólem. I kiedy ktoś mówił „rozumiem cię”, wiedziała, że nie są to puste słowa. – Dzisiaj wiem, że po śmierci mojej córki na nowo się narodziłam. Zamknięcie jej oczu spowodowało otwarcie moich. Rzeczy, które kiedyś były ważne, stały się dodatkiem do życia – wyznaje. Ból pozostaje. Ale łagodzi go nadzieja na przyszłe spotkanie. – Modlę się, aby Iza tak nas prowadziła przez życie, byśmy mogli spotkać się z nią w niebie – mówi. Ta rzeczywistość jest dla niej całkowicie realna. Małgorzata wie, że Iza jest męczennicą. Zginęła, ale obroniła swoją czystość. Nadal do końca nie umie wybaczyć. Myśl, że człowiek, który tak strasznie skrzywdził jej córkę, żyje, chodzi po świecie, jest trudna. Ma jednak świadomość, że przebaczenie to nie to samo co odstąpienie od kary. Modli się, aby Bóg mu wybaczył, skoro ona nie potrafi. Mąż przeżywa to doświadczenie inaczej. Jak to mężczyzna. Stara się być dla żony oparciem. Jemu wybaczyć jest jeszcze trudniej. Ale podejmuje walkę. Chodzi wraz z Małgorzatą na spotkania wspólnoty. Po Mszy św. idzie wraz z nią do salki, gdzie odbywają się rozmowy. Mówi niewiele. – Czuję, że Iza jest zawsze z nami – mówi Malgorzata. – Teraz może nawet jest jej więcej, bo nie wychodzi do koleżanek – pozwala sobie na uśmiech mama. Iza rzeczywiście jest w tym domu. W pokoju wiszą jej zdjęcia. Spogląda ze ścian wzrokiem radosnej trzynastolatki, z nadzieją patrzącej w przyszłość. O tragedii, jaka ją spotkała, przypomina tylko zegar, który zatrzymał się na godzinie 20.38.
– Kiedy ostatnio czytałam Biblię, pomiędzy stronicami znalazłam kartkę pisaną jej ręką – mówi ściszonym głosem mama. – Musiała to pisać kilka lat temu, bo widać, że literki wyszły spod ręki dziecka. Na karteczce napisała „Druga Księga Machabejska 7, 1-41”. Nie wiedziałam, że czytała Pismo Święte. To zadziwiające. Sprawdziłam ten fragment. Mówi o męczeństwie siedmiu braci Machabeuszy i ich matki. Marzena nie bała się ciąży. Wcześniej urodziła dwoje dzieci. Nie podejrzewała niczego, gdy prowadzący ją lekarz wypisał jej skierowanie na badania prenatalne. Dopiero, gdy po badaniach weszła do gabinetu doktora i zobaczyła jego minę, struchlała. Zapytał, czy ma dzieci. Później, czy są one zdrowe. Po chwili zaczął relacjonować jej sytuację. Dziecko w jej łonie nie miało wielkich szans na przeżycie. Nie wykształciły się kończyny i część żeber. Świat w jej głowie zawirował. Miała jeszcze nadzieję, choć bardzo się bała. Nie o siebie. Ważne było dziecko. Kilka dni później dziecko w jej łonie umarło. Do dziś żałuje, że nie mogła go zobaczyć. Nie pozwolono jej. W szpitalu koleżanka, której dziecko zmarło po porodzie, otrzymała od pielęgniarek karteczkę z zaproszeniem do Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka. Zauważyła, że miejscem spotkań jest jej parafia. Podczas załatwiania formalności pogrzebowych, pani z biura parafialnego dała jej nawet numer telefonu do osoby, która koordynuje spotkania wspólnoty. Nie chciała tam dzwonić. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Poszła dopiero, gdy w ogłoszeniach parafialnych pojawiła się informacja o spotkaniu. Z lękiem. Ale wiedziała, że ktoś jej musi pomóc.
Że sama nie da rady. Że nie potrafi tego wszystkiego zrozumieć. – Mój świat się skończył – mówi. – Na nic się zdały tłumaczenia, że mam przecież starsze dzieci. Żadne dziecko nie zastąpi drugiego. Bliscy bali się o mnie. Mój syn dzwonił, kiedy tylko wyszłam za próg. Pytał, czy wszystko w porządku. Dzwonił też mąż – wspomina tamten czas. – Spotkanie ze wspólnotą ją zmieniło. Zmieniły się też relacje z mężem. – Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Inaczej też czuję Boga. Jego obecność. Ja wiem, że On jest.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |