– Tu nie da się niczego ukryć. Jeżeli jesteś kanciarzem, od razu to wyczują. To taka mądrość społeczności – mówi dr Marcin Szulc, który od lat prowadzi badania nad zjawiskiem uzależnień.
Dom na zawsze
– Dla wszystkich, którzy przeszli przez nasz ośrodek, ten dom pozostaje ich domem na zawsze. Mogą tu wrócić, jak mają kłopoty. Powtarza się im cały czas, że w razie potrzeby ten dom stoi dla nich otworem. Czasem nawet dorośli przyjeżdżają tutaj, aby porozmawiać albo pobyć przez chwilę. Czasem dzwonią i pytają: czy ja mogę tutaj pobyć, popracować, bo mam trudny moment w życiu. Zgadzamy się na to – mówi Grzegorz Kędzioł, terapeuta, pedagog. W ośrodku przebywa obecnie 32 młodych ludzi. Przy ich terapii pracuje kilkanaście osób. Pięciu psychologów, reszta to pedagodzy. Każdy z nich ma certyfikat specjalisty lub instruktora uzależnień. Pełnią dwunastogodzinne dyżury. Najpierw zwykle zgłaszają się opiekunowie. Rodzice, wychowawcy albo pracownicy poradni. Wówczas w ośrodku przygotowuje się miejsce. – Trafiający do nas muszą mieć skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu i od psychiatry. No i spełniać pewne kryteria.
Żyjemy w ośrodku młodzieżowym. W naszym przypadku więc nie mogą mieć więcej niż 21 lat – relacjonuje pan Grzegorz. Powinni też wyrazić chęć leczenia. Czasem jednak tej chęci nie ma. Bywa, że przybywają do ośrodka, ponieważ nakazują im to rodzice. Czasem zmusza ich do tego tocząca się sprawa sądowa. – To nam w zupełności wystarcza – mówi Grzegorz Kędzioł. – Na początku jest rozmowa wstępna, potem wywiad dotyczący stanu, w jakim uzależniony do nas przyszedł, i tego, w jakim jest kontakcie. Rozmowa z rodzicami, jeżeli jest osobą niepełnoletnią. Jeżeli jest dorosły, to z samym zainteresowanym. Potrzebny jest też wywiad lekarski. Musimy wiedzieć, jakie ma schorzenia – dodaje. Później trzeba się przedstawić społeczności. Powiedzieć coś o sobie. Młodzi najczęściej pytają o zainteresowania, o rodzinę, rodzeństwo. Wszystko po to, aby uzyskać status obserwatora. To czas przeznaczony na zapoznanie się z życiem społeczności.
– Jak już wszystko rozumie, decyduje się na to, by być nowicjuszem – mówi pan Grzegorz. Terapia może czasem trwać nawet i dwa lata. Po jej zakończeniu niektórzy chcą pozostać w ośrodku. – Mamy tutaj hostel dla takich osób. Korzystają z niego ci, którzy np. chcą skończyć szkołę. Jest także mieszkanie readaptacyjne, które my opłacamy. Mieszkańcy muszą jedynie pokryć koszty mediów. Zwykle korzystają z niego trzy osoby – opowiada.
Szkodliwe opinie
– Monar cały czas kojarzy się ludziom z miejscem, gdzie łamie się prawa człowieka i robi się krzywdę. Młodzież w szkołach mówi czasem, że tu robi się pranie mózgu. Przyjeżdżają i okazuje się, że jest inaczej – mówi terapeuta. – Ludzie kojarzą nas z ośrodkiem wychowawczym, a nie terapeutycznym. Myślą, że są tu kraty w oknach, że młodzież jest tu z musu. Ale to, że oni tu są, to jest ich wybór i ich decyzja – podkreśla. – Kiedyś narkomania była zupełnie inna. Przyjeżdżali tu ludzie, którzy byli uzależnieni od kompotu. Wówczas zasady musiały być ostre. To była walka o życie. Wręcz bezpośrednia. Był wybór: albo się zmobilizujemy i zastosujemy zasady, które będą nas chronić, albo polegniemy. Kiedyś, jeżeli ktoś wyjechał, to nie mógł już wrócić. To miało zatrzymać pozostałych. Obecnie doszliśmy do wniosku, że nie można nikogo karać za jego chorobę. To, że ktoś ucieka i wraca, to jest też jej objaw – zaznacza.
Rygorystyczne zasady stosowane w przeszłości miały swoje źródło w postrzeganiu narkomanii. Oparte na doświadczeniach pionierskiej grupy Synanon poglądy stwierdzały, że narkomanem jest się do końca życia. – Tu nastąpiła zmiana modelu. Dziś Monar mówi: przeszłość odcinamy, a wychodząc stąd po terapii, jesteś zdrowy – stwierdza dr Marcin Szulc. Współcześni terapeuci Monaru są zdania, że jeżeli się usunie przyczyny, to człowiek nie potrzebuje już narkotyków.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |