Tu nie ma jedynek. Książki można czytać na trampolinie, liczyć sztućce na stole, a historię Polski poznawać przy grobie ks. Popiełuszki. To szkoła mamy i taty.
Długo szukali placówki, która przychylna jest alternatywnej edukacji. Bo pociechę do szkoły zapisać trzeba. – Ta, którą znaleźliśmy, oferowała comiesięczne lekcje z klasą, do której uczeń jest zapisany. Skorzystaliśmy, żeby zobaczyć, jak Jaś poradzi sobie w środowisku szkolnym. Wyniki w nauce miał zweryfikować egzamin na koniec roku – mówi Wojciech Rybczyk. Do Jasia dołączył też Piotr. Po trzech latach edukacji w domu rodzice śmiało stwierdzają: – Efekty są zupełnie odwrotne. Nasze dzieci nie należą do wstydliwych, są ze sobą zgrane, przebojowe, chętnie rozmawiają z dorosłymi i z tymi, których widzą po raz pierwszy – mówi.
Wojciech Rybczyk jako pracujący tata często nie ma czasu na regularne domowe lekcje. Dzieci uczy metodą „przy okazji”. Funkcjonowanie mapy objaśniał w drodze na wakacje, działanie kalkulatora i komputera – zabierając dzieci do pracy, proces spalania – rąbiąc drewno do kominka, a o budowie samolotów mówił w Muzeum Wojska Polskiego. Historię Polski objaśniał przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki, prymasa Wyszyńskiego i Augusta Hlonda czy abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, metropolity warszawskiego.
Piłka nożna, łyżwy i narty – to także jego domena. Nie jest chodzącą encyklopedią, jeśli czegoś nie wie – doczytuje. – Tak powinno być w każdej rodzinie, ale często rodzice wymawiają się, mówiąc: w szkole się tego nauczysz. To my chcemy być szkołą dla naszych dzieci, a przede wszystkim szkołą wartości – mówi Wojciech Rybczyk. Dlatego dzień w domu państwa Rybczyków zaczyna się od rodzinnej modlitwy, a kalendarz liturgiczny i święta narodowe, bardziej niż szkolne podręcznik nadają rytm nauce.
Starszy wymaga więcej
Mikołajowi Sobieskiemu nie szło dobrze w szkole, do odrabiania lekcji też trudno było go zagonić. – Toczyliśmy z synem walkę o naukę, było dla nas bardzo nieprzyjemne. Przeczytałam kiedyś artykuł o edukacji domowej. I przyszło olśnienie, że może właśnie taki sposób przekazywania wiedzy w przypadku Mikołaja się sprawdzi – wspomina Agnieszka Sobieska, mama dziewiątki dzieci (szóstki – na ziemi), w przekroju wiekowym – od pieluch po sprawy sercowe.
Domową szkołę państwo Sobiescy uruchomili niecałe 5 lat temu. Na początku z mamą uczył się Mikołaj, piątoklasista, i Maksymilian, uczeń drugiej klasy podstawówki. Za rok dołączyła gimnazjalistka Zuzanna. Sielankowo nie było. – Dzieci nie bardzo lubiły naukę. Pokutował też schemat „wkuwania” z podręczników. Zrozumiałam, że nie mogą to być typowe lekcje – mówi. Pani Agnieszka uczyła się więc z nimi, jak można inaczej się uczyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |