– Dla mnie nie ma różnicy, czy ktoś jest Polakiem, Niemcem czy Rosjaninem. Jeżeli człowiek jest w biedzie, to trzeba mu pomóc – mówi Roland Hellmann, organizator transportów pomocy dla Polski.
Było bardzo ciemno i zimno. Do pierwszej granicy między Zachodnimi a Wschodnimi Niemcami w Marienborn dojechał po północy. Na granicy kontrolowała go celniczka, co było niespodziewane i źle wróżyło. Powiedziała, że granica jest zamknięta i przejazd do Polski jest niemożliwy. – Celniczka kontrolowała dokumenty i szukała powodu, by mnie zatrzymać. Mówiłem, że mam wizę i mogę jechać do Polski, ale do niej to nie docierało. W końcu w paszporcie zobaczyła, że mam urodziny. Powiedziała więc, że mogę jechać – mówi Roland Hellmann. Zanim jednak ruszył w drogę, musiał rozładować cały samochód, by sprawdzono towar. Dopiero po kontroli ruszył dalej.
– Autostrady były puste. Co jakiś czas spotykałem kontrole milicji NRD. We Frankfurcie nad Odrą zatankowałem samochód i jechałem w kierunku granicy. Wszystkie szlabany były zamknięte i mocno padał śnieg – wspomina organizator transportu. – Celnik powiedział, że granica jest zamknięta, więc odpowiedziałem, że mam wizę. Znowu zaczęła się kontrola dokumentów, musiałem drugi raz rozładować samochód, a później znów załadować. Przeszedłem do polskich celników. Tam trzeci raz rozładowałem cały towar – dodaje. Po kontroli celnik kazał Hellmannowi jechać na parking, bo jazda nocą w stanie wojennym była zabroniona. – Miałem żywność, owoce, lekarstwa i bałem się, że to wszystko popsuje się. Po moich prośbach i telefonach, które wykonał celnik, w końcu pozwolono mi jechać dalej – opowiada Roland Hellmann.
– Drogi były w bardzo złym stanie i pełne śniegu. Były tylko koleiny od czołgów, więc jazda była bardzo trudna. Po drodze było również bardzo dużo kontroli. Chciano mi nawet zabrać towar – mówi Hellmann. W Krośnie Odrzańskim stały czołgi. Byli tam polscy i rosyjscy żołnierze. 23 grudnia o 6 rano Hellmann dojechał do Zielonej Góry, do Małgorzaty.
– Przyjechał 10 dni po ogłoszeniu stanu wojennego. Znałam język i musiałam mu pomoc. Zaczęliśmy rozwozić towar. Najpierw do parafii Najświętszego Zbawiciela w Zielonej Górze – mówi Małgorzata Hellmann. Spotkali się z proboszczem ks. Konradem Hermanem, który doradził, jak i gdzie rozdysponować przywieziony towar. Część rzeczy została na parafii. Resztę zawieźli m.in. do pogotowia opiekuńczego w Zielonej Górze i do ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych w Klenicy, a lekarstwa oddali do szpitala. Hellmann przywiózł również paczki dla wiernych z Kościoła ewangelickiego.
Pomaganie to nasza pasja
Podczas pierwszego transportu Hellmann poznał m.in. bp. Wilhelma Plutę i wielu ludzi, którzy prosili o pomoc czy przekazanie korespondencji na Zachód. – Ten czas był dla mnie bardzo intensywny. Wracałem z pustym samochodem, ale z pełną głową wrażeń. W drodze powrotnej już myślałem o kolejnym transporcie. Z czasem w pomoc włączyła się Małgorzata, która w 1982 roku wyjechała do Niemiec Zachodnich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |