Kulę ziemską okrążył prawie 500 razy, ale będąc na emeryturze, wykonuje kolejne okrążenie. Iła i boeinga zamienił na małą „Natalię”.
Taką samą kupił też kolega lotnik z Limanowej. A trzeci egzemplarz ma jeszcze pilot z Bielska-Białej. – Kiedy wykonywałem ostatni rejs boeingiem 767, nie wyobrażałem sobie, że już nigdy nie usiądę za sterami. Ja przecież niemal całe życie spędzam na lataniu – uśmiecha się kapitan Józef Wójtowicz z Rabki. Pierwsze kroki w lotnictwie stawiał już w szkole średniej. Od tego czasu młody Józef stracił głowę dla awiacji. Sztuki latania na „Czapli” uczył się od mistrza świata Stanisława Józefczaka, który nad Tatrami latał szybowcem na wysokości ponad 11 tys. metrów.
MIG-owa frajda
– Ale największą frajdę ze wszystkich statków powietrznych sprawiło mi latanie MIG-15. Podczas zajęć praktycznych w szkole w Dęblinie wykonywaliśmy akrobacje tuż nad ziemią, w odległości 50 metrów – wspomina. Bywały i chwile grozy. Podczas jednego z lotów kabina radzieckiego samolotu rozhermetyzowała się i zamarzła. – Nie widziałem kompletnie nic, musiałem zdzierać paznokciami lód. Leciałem na sztuczny horyzont. Na szczęście kierownik obsługi naziemnej doradził mi, żebym uchylił nieco szybę w kabinie. I to pomogło! Wszystko zeszło – wspomina z ulgą.
Kiedy ukończył szkołę w Dęblinie, rozpoczął pracę w aeroklubie w Łososinie, potem w Nowym Targu. Zrobiło się o nim głośno, kiedy w zimie wylądował samolotem na Turbaczu, aby pomóc ofiarom wypadku śmigłowca, który spadł w okolicach tego gorczańskiego szczytu. Odwagę górala szybko zauważył szef Lotnictwa Ratunkowego w Warszawie. Niebawem stał się oczkiem w głowie ministrów, którzy też z nim latali. Powód? Bo nigdy przy okazji lotów nie prosił ich o załatwienie jakiejś sprawy rodzinnej, jak to robili koledzy po fachu.
Drugie urodziny
– Mieliśmy wystartować z Nowego Targu do Warszawy samolotem typu morava, ale pogoda bardzo się pogorszyła. Powiedziałem, że raczej start będzie niemożliwy. Ale minister orzekł, że musi być w sejmie. Dyżurny podpisywał zgodę na start trzęsącymi się rękami. Dopytywał mnie, czy na pewno sobie poradzę – wspomina kapitan. I nie pogoda spłatała figla podróżnym. Zawiodły silniki. Jeden był świeżo po remoncie, drugi tuż przed. – Lądowaliśmy na polach w okolicach Kielc. Kiedy wyszliśmy cało z samolotu, minister poklepał mnie po ramieniu, a potem co roku przysyłał kartkę urodzinową. Miał świadomość, że to były nasze drugie urodziny. Dowiedział się, że podobne lądowania na tym samolocie zakończyły się śmiercią wszystkich osób, które były na pokładzie – mówi pan Józef.
Ale nie wszystkie historie kończą się happy endem. – Lądowałem w Kroczewie, niedaleko obecnego lotniska w Modlinie, gdzie odbierałem wspólnie z zespołem ratowniczym małą dziewczynkę, której kombajn obciął obie nogi. Pamiętam przykryte wiaderko z formaliną, w której umieszczono obcięte części kończyn. Czynności na ziemi trwały bardzo krótko, natychmiast wznieśliśmy się do góry. Niestety, w specjalistycznym szpitalu stwierdzono już zaawansowaną martwicę – mówi z płaczem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |