Znalezione na śmietniku. Często bez rąk czy tułowia. Gdy trafią do pani Józefy, ożywają.
Kilkanaście kilometrów od Rawy Mazowieckiej, w wiosce Zarzecze, na którą mieszkańcy z przekąsem mówią „Zagóry” (przez wzgląd na wzniesienia zasłaniające niemal wszystkie domostwa), w tej ukrytej dla oczu przejezdnych miejscowości mieszka niespełna... 10 osób. A wśród nich Józefa Domańska, 81-letnia wielbicielka muzyki tradycyjnej i... szycia ubranek dla lalek. W jej dwuizbowym domu jeden pokój zamieszkuje ponad 300 lal ubranych w uszyte przez panią Józefę stroje. Łowiczanki, panny młode, księżniczki... Do wyboru, do koloru.
Z panieńskiej sukienki
– Moje dzieci nie bawiły się lalkami – mówi pani Józefa, mama 6 dzieci, 10 wnucząt i 12 prawnucząt (w tym jedno w drodze). – To były ciężkie czasy, mieliśmy pole, które trzeba było obrobić, ja wykopywałam ziemniaki, dzieci je zbierały. Mąż sam zrobił kołyskę, czasem wystrugał jakąś zabawkę. Ale moje wnuki już miały lalki – opowiada. I wtedy w pani Józefie obudziła się chęć uszycia malutkich, kolorowych strojów.
Sukieneczka dla pierwszej lali zrobiona została z sukienki panieńskiej samej krawcowej. – To była taka czerwona, letnia, rozkloszowana suknia. Najpierw przerobiłam ją na ubranie dla córek, potem na strój dla lalki. Do tego znalazłam malutki kubraczek i przyozdobiłam go cekinami, guziczkami i wstążkami. I, oczywiście, uszyłam kapelusz – wspomina pani Józefa. Po ubraniu pierwszej elegantki lalkowa krawcowa nabrała ochoty na wystrojenie kolejnych. Tak zrodziła się pasja, której efektem jest kilkaset laleczek różnej wielkości, ubranych w suknie we wszystkich kolorach tęczy.
– Kiedyś nie można było kupić materiału ot, tak sobie, więc prułam stare sukienki, bluzki i robiłam, co się dało. Kilka lal ubranych jest w suknie przerobione z kreacji, którą moja córka miała na ślubie cywilnym. Na początku szyłam dużo sukien panien młodych, ale kiedy zorientowałam się, że co najmniej raz w roku muszę je prać, żeby wyglądały jako tako, dałam sobie spokój. Teraz szyję tylko kolorowe – tłumaczy.
Wszystkie te wspaniałe ubranka pani Józefa szyje na starej maszynie Singera, na którą do tej pory sama nawleka nitkę. Mówi, że oczy już nie te, ale prawda jest taka, że niejeden młody pozazdrościłby jej takiego wzroku. I choć narzeka na reumatyzm w palcach, jej dłonie wciąż radzą sobie z tak drobnymi elementami, jak haleczki, majteczki, kapelusiki czy buciki, których nie brakuje żadnej małej modelce. – Proszę sobie wyobrazić, jak mozolną pracą musi być ręczne przyszywanie cekinów i wstążek do twardych, sztywnych materiałów, z których robi się gorsety do wełniaków, a przecież tych łowiczanek ciocia ma wiele – mówi z zachwytem pani Bożena, bratanica pani Józefy.
Szpital dla lalek
W pasji wspiera ją cała rodzina. – Kto może, kupuje materiały. Jakieś skrawki z zakładów krawieckich, wstążki, cekiny i guziczki z rynku. Ciocia bardzo lubi, kiedy stroje błyszczą się i mienią. Jedna sukienka jest nawet zrobiona ze złotka spożywczego – śmieje się pani Bożena. Łowiczanki, księżniczki, robotnik, Czerwony Kapturek, damy w sukniach zrobionych na szydełku – pani Józefa dobiera strój do konkretnej lalki. A ich historie są przeróżne. Wiele z nich to spadek po wnukach, jednak ogromną większość stanowią lalki z odzysku – ze śmietnika, znalezione, wyrzucone... Pani Józefa zabiera je do siebie, myje, czesze i ubiera. Wiele z nich trafiło do niej bez ręki, nogi bądź z samą tylko głową. Pani Józefa robi z nimi cuda! Ba, wśród wielu lal siedzi i taka, która na początku miała tylko twarz...
– Tę twarz dzieci znalazły kiedyś podczas wakacji nad morzem i przywiozły do mnie. Dorobiłam jej głowę i włosy, uszyłam tułów, ręce, nogi i ubrałam w niebieską suknię. Teraz siedzi taka morska dama – śmieje się pomysłowa kobieta. Aktualnie pani Józefa również szyje suknię dla lalki, która jeszcze niedawno miała tylko głowę. – Przyszedł taki czas, że wszyscy znajomi zaczęli przynosić cioci lalki w prezencie. Dawali jakieś materiały, bibeloty i tak uzbierał się cały pokój – tłumaczy ze śmiechem pani Bożena, która opowiada, że w pokoju z lalkami ciocia zrobiła ścieżki, dzięki którym można dojść do szaf. 7 lat temu okazało się, że ta wyjątkowa pasja pomogła przetrwać krawcowej trudne chwile śmierci jej najstarszej córki. – Szyłam wtedy dniem i nocą, nie widziałam nic poza szyciem, bo ono pozwalało mi żyć – wspomina. – Teraz już mi się czasem nie chce, ale co innego mam do roboty – śmieje się krawcowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.