Nie słychać gotującej się wody. Prawie nic nie widać i nie słychać, boli oparzona ręka. Po omacku szukam kranu, żeby schłodzić dłoń. Czy zaryzykuję wyjście z domu? Nie ma szans, bez pomocy nie dam rady. Koniec eksperymentu.
Zakładam mocno przyciemnione gogle, do uszu wkładam szczelne zatyczki i siadam wygodnie w fotelu. Uff…, jak cicho, spokojnie, czysty relaks. Próbuję wstać, przejść do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę. Trudno znaleźć łyżeczkę, muszę w pamięci szukać odpowiedniej szuflady. Jak długo może gotować się woda? Dotykam czajnika, sprawdzając, czy na pewno jest włączony i syczę z bólu. Poparzyłem się, nie słyszałem gotującej się wody. Prawie nic nie widać i nie słychać, boli oparzona ręka. Czy zaryzykuję wyjście do miasta, do sklepu albo do kościoła? Na pewno nie, bez czyjejś pomocy nie dam rady. Koniec tego eksperymentu – ściągam energicznie gogle, wyciągam zatyczki i oddycham z ulgą. Teraz można żyć!
Dla 8 tysięcy ludzi w Polsce, dla ok. 60 osób w województwie lubuskim życie w ciemności i ciszy to codzienność, a nie tylko doświadczenie, jakie w szkołach przeprowadzają wolontariusze z Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. – To tacy ludzie są na świecie – niesłyszący i niewidomi jednocześnie? To musi być największe nieszczęście! – wspomina rozmowę z pewnym mężczyzną Grzegorz Kozłowski, współzałożyciel i przewodniczący TPG.
Staś, włosy i anioły
Ewa Skrzek-Bączkowska po specjalistycznych studiach rozpoczęła przed paru laty wymarzoną pracę w Szkole Specjalnej w Międzyrzeczu. Jednym z jej pierwszych uczniów był 8-letni Staś.
– Przyjechałam do naszego ośrodka filialnego – Domu Pomocy Społecznej w Rokitnie – na zajęcia i wprowadzono mnie do sali, gdzie na łóżku zobaczyłam małego chłopca, taką kruszynkę. Podeszłam bliżej, pochyliłam się nad nim i przedstawiłam. Nie zareagował. Uświadomiłam sobie, że Stasiu ani mnie nie widzi, ani nie słyszy. Nie wiedziałam, jak mogę nawiązać z nim kontakt, zastanawiałam się jak będę z nim pracowała – wspomina nauczycielka. Jedynym miejscem, całym światem małego Stasia od urodzenia było jego łóżko, a formą nawiązania jakiegokolwiek kontaktu był dotyk. Chłopczyk na początku był bardzo spięty, całkowicie wyizolowany, jakby gdzieś uciekał. Ssał kciuk.
I wtedy rozpoczęły się masaże. – Stopniowo wprowadzałam masaż Shantala, który odbywał się według stałych rytuałów i Staś zaczął się przyzwyczajać. Czas terapii zaczął się wydłużać i nagle okazało się, że chłopiec czeka na nasze spotkania, a co więcej – bardzo polubił moje włosy. Po latach okazało się, że w Domu Małego Dziecka, gdzie przebywał Staś po urodzeniu, opiekunka miała podobne włosy – mówi E. Skrzek-Bączkowska.
Opiekunka przez lata używała tych samych perfum, żeby Staś mógł ją poznać po zapachu, chociaż włosy pozostały najpewniejszym znakiem rozpoznawczym. Po okresie mozolnej pracy udało się nawiązać kontakt do tego stopnia, że pojawiały się nowe impulsy do rehabilitacji. Co roku Staś ze swoją opiekunką wyjeżdżali na wakacje, na turnus rehabilitacyjny do Ustronia Morskiego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |