Jeżeli Bóg z nami…

O umiejętności dawania, dojrzałym macierzyństwie i cudownym Bożym Narodzeniu z Dorotą Chotecką rozmawia Agata Puścikowska.

Myśli Pani czasem, co by się z Panią stało, gdyby jednak cud nie nastąpił?

I zostałabym sama? Myślę. Wtedy, po wypadku, w szpitalu, gdy po ludzku nie było szans na uratowanie Radka, najpierw się buntowałam. Potem ryczałam i krzyczałam, nie przebierając w słowach: „dlaczego nas to spotkało?”, „to niesprawiedliwe”. Tak prosto z mostu, normalnie i do bólu szczerze. W końcu... padłam ze zmęczenia. Nastąpił etap pogodzenia: czułam, że Pan Bóg jakoś mnie przez to wszystko przeprowadzi. Ofiarowałam Mu siebie. Mówiłam wręcz, że jeśli zabierze Radka, to niech chociaż mną się zaopiekuje. „Zrób coś ze mną, ocal mnie” – prosiłam. Ocalił nas dwoje. Gdybym jednak została na świecie sama, wiem, że Pan Bóg trzymał mnie już bardzo mocno. Był ze mną i później. Bez jego wsparcia nie dałabym rady. Radek przez wiele miesięcy był nieobecny, milczący, funkcjonował w miarę normalnie 2–3 godziny na dobę. Opiekowałam się nim, starałam zapewnić maksymalnie dobrą rehabilitację. Dużo się w takim czasie w człowieku zmienia, przewartościowuje. Zaczyna się naprawdę widzieć i czuć, co jest ważne, a co kompletnie nie ma znaczenia.

Ślub ma znaczenie. Po kilkunastu latach „kociej łapy”.

Tak. Kilka miesięcy po wypadku przyjęłam (w końcu, po kilku próbach) oświadczyny Radka. Siedział jeszcze na wózku, z nogą w gipsie. Ślub zaplanowaliśmy tuż przed Bożym Narodzeniem.

Właściwie dlaczego wcześniej odmawiała Pani?

Zostałam wychowana na tzw. silną, twardą, niezależną kobietę. Miałam robić karierę i to miało mi dać szczęście. Owszem, obok mógł być facet, ale nie musiał. „Po co małżeństwo? Przecież to zniewolenie!” Wychowanie, otrzymane wartości bardzo przecież wpływają na późniejsze wybory. Nie decydowałam się na małżeństwo, bo kojarzyłam je z obciążeniem, jakimś trudem i bezsensem.

Ślub przed Bożym Narodzeniem. Romantyczne marzenie wielu kobiet.

Żeby było jeszcze romantyczniej, zaplanowaliśmy ceremonię pod Rzymem. Pojechaliśmy na cały tydzień z bliską rodziną. I... tu romantyzm prysł, bo dość szybko uświadomiłam sobie, że za mąż nie wychodzi się tylko za ukochanego mężczyznę. Gdy w końcu pokonałam własne lęki, zwątpienia, przyszły kolejne – zewnętrzne, rodzinne. Podczas wspólnego pobytu uświadomiłam sobie, że wchodzę w rodzinę obcych sobie ludzi, w bardzo trudne relacje. Czułam, że nie dam rady w tej mojej nowej rodzinie. Byłam przerażona. W akcie desperacji zadzwoniłam do swoich przyjaciółek, sióstr klarysek. Opowiedziałam wszystko, zapewne dość histerycznie. Jedna z nich zapytała mnie wtedy, czy bardzo kocham Radka i czy chcę ZA NIEGO wyjść. Gdy przytaknęłam, powiedziała mniej więcej takie słowa: „Za chwilę wychodzisz za mąż. I nawet jeśli wokół masz trudnych ludzi, nie są ci w stanie nic zrobić. Całe niebo jest z Tobą”. Uspokoiła mnie i wzmocniła. Potem odbył się nasz ślub. Radek, nie wiedząc o rozmowie z siostrą, wybrał czytania. Usłyszałam: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam”...

Jak to jest po tylu latach „wolnego związku” obudzić się żoną?

Różnica gigantyczna, choć nawet trudno to wyrazić. To po prostu wielka komunia między dwojgiem ludzi. Całe życie szukałam poczucia bezpieczeństwa, uciekając od zobowiązań. A to właśnie w małżeństwie dostałam bezpieczeństwo w pakiecie z moim mężem. Nie chodzi mi tutaj o pieniądze, sprawy materialne, lecz o oparcie, radość bycia z drugim człowiekiem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg