O umiejętności dawania, dojrzałym macierzyństwie i cudownym Bożym Narodzeniu z Dorotą Chotecką rozmawia Agata Puścikowska.
Gdyby wzięła Pani ślub wcześniej, przed nawróceniem, mogłaby Pani tej radości tak nie odczuwać?
Może rzeczywiście nie byłoby to aż tak mocne i wręcz namacalne. Ale i tak uważam, że nawet jeśli człowiek nie jest bardzo blisko Pana Boga, a ma do wyboru tzw. wolny związek lub sakrament, powinien wybrać to drugie. Gdy się żyje w związku sakramentalnym, Bogu łatwiej dotrzeć, działać.
Cztery lata po ślubie rodzi się Klara Maria. Późne macierzyństwo daje się we znaki?
Fizycznie bywało ciężko. Tym bardziej że sam długotrwały proces zajścia w ciążę był dość stresujący. Jednak poważniejszy wiek matki ma i zalety: byłam mentalnie przygotowana do nowej roli. Wiedziałam, że to jest trud, że nie będzie ślicznie i cukierkowo. Na tak długo wyczekiwane dziecko po prostu patrzy się jak na wielki dar. Jednocześnie też i z nastawieniem, że dziecko to wysiłek i wyrzeczenia. Mały przykład: bardzo chciałam karmić piersią, ale w moim przypadku, ze względu na czynniki anatomiczne, było to ogromnie trudne. Nawet pani od laktacji zaczęła już wątpić. Walka trwała ponad miesiąc i w końcu się udało. Karmiłam Klarę półtora roku. Teraz córka ma prawie 8 lat. Mam w stosunku do niej całe morze cierpliwości. Dostosowuję pracę tak, żeby dziecko na tym nie traciło. Robota nie ucieknie, a dzieciństwo Klary tak.
Przy jednym dziecku rzeczywiście łatwiej znaleźć dla niego czas. I na wychowanie, i na późniejsze prowadzenie w dorosłość.
Moja mama, wychowując mnie i brata, udowodniła, że dzieciom w pewnym momencie trzeba dać wolność, możliwość wyboru, podejmowania decyzji. Mówiła, że życie dziecka to życie autonomiczne, niezależne od rodziców. I ja się z tym całkowicie zgadzam. Matka, ojciec w pewnym momencie muszą odsunąć się na bok, obserwować dziecko, ale nie ingerować. To jest zasada, której, myślę, należy przestrzegać niezależnie od liczby dzieci w rodzinie. Najważniejsze, co można dziecku dać, to mądra niezależność, chęć brania odpowiedzialności za swoje życie. To ważniejsze niż darowanie domu lub samochodu.
Tych ostatnich piątce dzieci nie dam. Jednemu być może bym dała.
I nie wiadomo, co jest lepsze. Obserwuję naprawdę bogatych ludzi, których dzieci po prostu chcą dorabiać się same, żyć samodzielnie, na własną rachubę. Myślę, że to dobry model. Rodzice oczywiście, jeśli mają możliwość, mogą coś dzieciom darować, ułatwić im wejście w dorosłość. Ale i tak najważniejsze jest to, co niematerialne. Poświęcony wcześniej czas, akceptacja, wartości, w których dziecko wyrastało.
Święta u Pazurów są...?
Rodzinne, religijne i piękne. Staram się chodzić na Roraty, rok temu byłam na wszystkich. Chociaż to wyzwanie. Wstaję, biorę lampion, idę niemal nieprzytomna. Tuż przed Bożym Narodzeniem, ostatni tydzień to niemal umartwienie, bo oczy się kleją, zimno, czasem chlapa lub śnieg. Ale to się opłaca. Po takim przygotowaniu zupełnie inaczej przeżywa się święta. Inaczej się je też przygotowuje: z radością, spokojem. Zawsze zresztą świętujemy u nas w domu. Przyjeżdża trzy czwarte rodziny.
Sielanka idealnej rodziny?
W naszej rodzinie nie jest idealnie. Bo nie ma ludzi idealnych. Są sytuacje trudne czy wręcz bolesne. Jak pewnie w większości rodzin… A ja nie potrafię udawać, że coś jest białe, jeśli jest czarne. Mamy córkę, chcemy wychowywać ją spójnie, w wierze i wartościach, w prawdzie. Osobiście robiłam w życiu dużo głupich rzeczy. Wiem więc, że czasem łatwo się pogubić. Wiem jednak również, że w końcu trzeba dojrzeć, dorosnąć. Zła nie wolno nazywać dobrem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |