Na poddaszu trzyma szczątki dwóch amerykańskich myśliwców Airacobra, szturmowca Henschel Hs129, Petlakowa, Lisunowa spod Chrzelic i pilotowanej przez Rosjan amerykańskiej Dakoty.
W tym miejscu historia nabiera barw, bo łączy się z losami Ericha Hartmanna, jednego z największych asów niemieckiego lotnictwa. Pilot, który chwalił się 352 zestrzeleniami, stacjonował jakiś czas na lotnisku w Wierzbiu. – Jego największą dumą była jednak nie liczba zestrzelonych maszyn, ale to, że prawie nigdy nie stracił swojego bocznego. Zdarzyło się to tylko raz, właśnie tutaj. I opowiada o usilnych prośbach majora Capito, latającego wcześniej transportowcami, którego pod koniec wojny z braków kadrowych przesunięto do myśliwców. Pragnął on choć raz zostać bocznym sławnego pilota. Ten zgodził się zabrać go na bezpieczny, zdawało się, patrol, pod warunkiem, że gdyby coś się działo, będzie natychmiast wykonywał wszystkie polecenia i trzymał się blisko dowódcy. Gdy podczas lotu zaatakowała ich grupa Rosjan, Hartmann wykonał sprawnie zwrot pod atakujące samoloty. Capito, lecący czarną „7”, zrobił to samo, ale po większym łuku i trafiła go seria z broni przeciwnika. Niemiecki as wydał bocznemu rozkaz, by wyskoczył, bo jego maszyna się pali, a sam zestrzelił napastnika. Capito bezpiecznie wrócił do bazy.
Szczątki jego maszyny są u pasjonata z Mańkowic, nie odnalazł on natomiast jeszcze rosyjskiego wraku.
Lotniczy Sherlock Holmes
Niemałą satysfakcję sprawiło kolekcjonerowi rozpoznanie wśród sterty blach rosyjskiego wraku samolotu typu Douglas Boston, na podstawie jednej z klapek i fragmentu osłony. Uzyskanie jakichś dokumentów uwiarygodnia przypuszczenia, wyjaśnia kilka zagadek albo potwierdza relacje ludzi. Przy rekonstrukcji historii bywa problem z uzyskaniem danych z archiwów, zwłaszcza rosyjskich. Tu pomagają mu znajomi Polacy, Czesi i Niemcy. Jeśli się uda, na podstawie informacji z obu stron i opowieści miejscowych udaje się odtworzyć przebieg zdarzeń. Czasem ustalenie losów mocno utrudnia zwykła literówka. Albo są dane o zestrzeleniu, ale nie ma wraku. Odnalezione elementy to często jedyny dowód dla modelarzy, jakie barwy, jaki kamuflaż miały poszczególne samoloty w kolejnych etapach wojny, by wiernie odwzorować je na modelach.
Piotr Witek chciałby rozpropagować muzeum i oznakować miejsca odnalezienia wraków. Marzy mu się trasa turystyczna po okolicy, jednak na to potrzeba pieniędzy. Kosztowne są też niezbędne pozwolenia i wynajem maszyn do wykopania ewentualnych wraków. Coraz częściej płatny jest też dostęp do niektórych archiwów. To nie zniechęca jednak pasjonata. – Mam jeszcze historie do domknięcia, parę miejsc do sprawdzenia i ślady kolejnego myśliwca. Chcę uratować z ziemi ile się da. A to, co się udało ustalić, nie zginie – kwituje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |