Nie wierzę w złych ludzi

O etosie lekarskim, walce o prawa dzieci i kobiet oraz wprowadzaniu nowinek na oddziały ginekologiczno-położnicze z prof. Michałem Troszyńskim rozmawia Agata Puścikowska

Co najbardziej szkodzi współczesnym rodzącym?

Anonimowość, traktowanie ich jako klientek. To nie działa dobrze ani na rodzące, ani na atmosferę porodu czy prowadzenie ciąży. Kiedyś położne znały swoje podopieczne, prowadziły specjalne szkolenia. Mówiły o ciąży i porodzie. Ale tak naprawdę najbardziej istotne było poznanie kobiety i nawiązanie z nią więzi. Dziś oczywiście są szkoły rodzenia, i to dobrze. Niemniej często kobiety rodzą potem anonimowo, a to wcale nie zapewnia poczucia bezpieczeństwa.

Mówią o Panu „chodząca historia polskiej, dobrej ginekologii”.

A kto tak mówi?! Przesadzają. Ale rzeczywiście obserwowałem przez całe zawodowe życie niesamowite zmiany w tej dziedzinie. Tyle lat pracuję w tym zawodzie, a co chwila przeżywałem zdumienie – chociażby poziomem rozwoju techniki. Technika postępowała, a wraz z nią świadomość wśród lekarzy i pacjentek, jak rozwija się dziecko, jak rośnie. Dzięki temu wiele kobiet nie zabiło swoich dzieci.

A lekarze? Panu niepotrzebne było wynalezienie usg, żeby bronić życia. Inni mieli z tym problem.

Nigdy nie oceniałem. Nie jestem sędzią. Robiłem swoje, uważając, że przykład jest ważny. Zresztą zaraz po wojnie istniał jeszcze etos lekarza ginekologa: poważni lekarze nie wykonywali tzw. zabiegów przerywania ciąży. A wprowadzanie aborcji na życzenie wywoływało wtedy, w latach 50., w środowisku wielki opór. Ale jeśli ktoś naprawdę nie chciał zabijać – nie robił tego, choć oczywiście spotykało się to z szykanami i naciskami bezpośrednich (i mocno upartyjnionych) władz. Mnie na przykład długo blokowano habilitację – właśnie za to, że byłem „fanatycznym przeciwnikiem aborcji”.

Ile Pan dzieci uratował?

To matki uratowały. Ja byłem tylko po drodze.

Dzieci, które urodziły się dzięki Panu, wcześniej skazane na aborcję, kontaktują się czasem z Panem?

Bywa. Nie tak dawno siedzę w klinice, dzwoni telefon. Mówi mężczyzna: „Moja żona urodziła się dzięki panu”. Zdziwiłem się, a on mi wytłumaczył, że dopiero po latach jej matka przyznała się, że chciała dokonać aborcji. Przyszła do mnie po skierowanie na zabieg, a ja jej krótko (tak jak mówiłem zawsze): „Dzieci nie zabijam”. Wystarczyło.

Mówią też o Panu „wychowawca lekarzy”.

Mówią? Faktycznie, byłem wymagający. Położnictwo to dziedzina, która powinna być traktowana z wielką starannością. To nie tylko biologia matki, dziecka, ale i ojca. To również całe środowisko, w którym rodzi się nowy człowiek. To społeczeństwo, które reaguje na nowe życie. Gdy uczestniczyłem w egzaminach na stopnie lekarskie, często młodzi lekarze otrzymywali pytanie: „Co zrobisz, gdy stwierdzisz ciążę. Szczególnie kolejną”. I jakże często odpowiedź brzmiała: „Zapytam, co ona chce z TYM zrobić”... Moja reakcja do łagodnych nie należała. Dyskwalifikowałem adepta położnictwa, który podstaw się jeszcze nie nauczył.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg