O cudzie radosnego życia, który trwa mimo trudów i bólu, z Magdaleną i Pelagią Buczek rozmawia Agata Puścikowska .
Okrucieństwo czy głupota?
M.B.: Może nieświadomość? Może naprawdę chęć „pocieszenia”...
P.B.: Jeszcze na sali poporodowej modliłam się i prosiłam Boga, żeby wziął moje życie za życie Magdy. I byłam absolutnie pewna, że On je przyjmie. Modliłam się do białego rana i byłam przekonana, że umrę. Rano żyłam ja i żyła Magda. Dotarło do mnie, że Bóg nie chce teraz tego mojego życia. Nie chce takiej ofiary. Więc powiedziałam Mu: „W takim razie pozwól, by Magda żyła dla Ciebie”...
Opieka nad tak ciężko chorym dzieckiem musiała być bardzo trudna.
P.B.: Tak, bo do wszystkiego musieliśmy z mężem dochodzić właściwie sami. To była codzienna walka o jej życie. Musieliśmy robić wszystko, by wspomagać jej rozwój fizyczny – ale nie powodować dodatkowego bólu. Magda miała silne przykurcze. Masowałam jej nóżki, głaskałam, głaskałam, obkładałam takimi kompresami z rumianku. Aż w końcu przykurcze ustąpiły.
M.B.: Kości moich nóg nie były uwapnione. Kości czaszki także. Dopiero po dwóch tygodniach od urodzenia zaczęły się uwapniać. Miałam miesiąc, gdy doszło do pierwszego złamania. Od tamtego czasu miałam w sumie ponad 30 złamań rąk i nóg.
P.B.: Pierwsze złamanie, gdy Magda miała miesiąc. Pojechaliśmy do szpitala, a lekarz tak „delikatnie” ją badał, szarpiąc we wszystkie strony, że zwykłe złamanie przemieściło się. Magdę oglądali też, jako „przypadek”, studenci medycyny. A jak oponowałam i broniłam dziecka, lekarz burknął: „I o co pani walczy?”. Inny natomiast wmawiał mi, że „będzie nienormalna, bo ma wodogłowie” (co akurat nie było prawdą). Musiałam też walczyć z koszmarnym twierdzeniem niektórych lekarzy, że dzieci chore na wrodzoną łamliwość kości nie czują bólu podczas złamań. Nic bardziej mylnego.
Pani Magdaleno, ma Pani matkę bohaterkę...
M.B.: Mama jest wspaniała. Mam świadomość, że poświęciła mi całe życie.
P.B.: To nie bohaterstwo, ale łaska Boża. Nigdy nie zadałam Bogu pytania, dlaczego ja. To moje życie, przyjmuję, co otrzymałam. I staram się to robić jak najlepiej. A że mam wspaniałą, kochaną i mądrą córkę, to jest mi łatwiej. Takie życie daje szczęście. Magda, gdy miała pół roku, mówiła pojedyncze słowa. Gdy skończyła rok, mówiła już pełnymi zdaniami. Byłam taka dumna. Kiedy po raz kolejny wieźliśmy ją do szpitala, gdy kładliśmy ją na kozetce, mówiła do lekarzy: „Poczekajcie, nie jestem gotowa”. A potem się modliła, głośno, na cały szpital: „Przyjdź, Panie Jezu, dodaj mi odwagi. Przyjdź, Panie Jezu...” – aż w końcu była gotowa. Wtedy można było spokojnie zakładać kolejny gips.
Dzieciństwo Madzi Buczek było...
M.B.: …ogromnie wesołe. Nie miałam czasu na sen. To pamiętam doskonale. Wolałam działać. Bawiłam się, rysowałam. Również mojej babci nie pozwalałam spać – żaliła się, że chodzi przeze mnie niewyspana. (śmiech) Zawsze sobie jakieś zajęcia znalazłam, mimo że większość swojego życia spędziłam na leżąco.
Mimo dużych ograniczeń ruchowych skończyła Pani studia i pracuje.
M.B.: Mimo że jestem całkowicie uzależniona fizycznie od innych – powiedzmy to otwarcie. Głównie od mojej mamy. To dzięki mamie skończyłam studia, bo jeździłyśmy na zajęcia razem. Potem, gdy ciężko zachorowałam, nie mogłam już tak często uczestniczyć w zajęciach. Niemniej, mimo że uczyłam się sama i nigdy nie dawałam sobie taryfy ulgowej w kwestii nauki, to mama była moimi nogami, dowoziła mnie wszędzie i pomagała w sprawach natury fizycznej. Obecnie, gdy pracuję, również mnie wspiera. Biedna mamusia – ja pracuję po nocach (jakoś najlepiej mi się pisze), a ona czuwa.
P.B.: Nie jestem biedna! I tak dużo snu nie potrzebuję. (śmiech)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |