W głowie mają mapę Gdańska, ale inną od tych, które znaleźć można w popularnych przewodnikach. Brak na niej wystrzałowych atrakcji. Jest za to ludzka, czasami dramatyczna historia.
Joanna Buraczek mówi, że skończyła na ulicy, bo sama tak zdecydowała. – Po resocjalizacji można pracować z osobami w zakładach karnych albo – tak jak ja – wybrać klatki schodowe, śmietnikowe altany czy inne pustostany, w których koczują bezdomni – twierdzi.
Gdańsk trochę inny
Razem z Pauliną Pacygą są street workerkami, czyli osobami pracującymi poza instytucjonalnymi murami, takimi jak np. MOPR. W dodatku są jedynymi streetworkerkami w całym Gdańsku. Codziennie wychodzą na ulice, gdzie starają się pomóc bezdomnym. Chociaż czasami nie jest to łatwe.
– Pamiętam sytuację, kiedy pan – bezdomny pod wpływem alkoholu – zamachnął się na mnie. Gdybym po tym zdarzeniu uniosła się dumą i nie wróciła do niego, najprawdopodobniej nie zdecydowałby się na pomoc. Teraz mieszka w schronisku, a nie na ulicy – mówi pani Asia.
W Gdańsku streetworking na rzecz bezdomnych działa od 2005 r. – Było to pierwsze miasto w Polsce, które podjęło taką inicjatywę na szeroką skalę – wyjaśnia pani Joanna. Streetworking nie jest dla kogoś, kto ceni sobie stabilizację. – Pracę ustalamy z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Na każdy dzień planujemy inną dzielnicę Gdańska, ale wystarczy jeden telefon i już trzeba wszystko zmienić – podporządkować się danej sytuacji, bo potrzebna jest np. pilna interwencja – mówi pani Paulina.
Rozmawiać bez uprzedzeń
Nie ma jednego scenariusza na „odwiedziny” w niemieszkalnych miejscach Gdańska. – Plan działania i rozmowy podporządkowane są osobie, którą spotkamy. Bo jeżeli jest to bezdomny znany nam od dawna, o którym wiemy, że na ten moment nie zmieni zdania – nie przyjmie pomocy i będzie nadal w tej altanie śmietnikowej czy danym pustostanie spał – to możemy jedynie „poplotkować”. Zapytać: „Co słychać?”, „Jak zdrowie?”, „Czy udało się wyrobić dowód?” – wyjaśnia pani Paulina.
Jednak ich praca daleka jest od miłych pogawędek z „dobrymi znajomymi”. – Bo każde nowe zgłoszenie to czasami ekspresowa próba rozeznania się w sytuacji życiowej danej osoby. Ekspresowa, bo najczęściej „nowi” bezdomni nie chcą z nami rozmawiać. Nie znają nas i potrzebują czasu, żeby się oswoić, a co za tym idzie – przyjąć pomoc – wyjaśnia pani Paulina.
Nigdy nie naciskają, nie namawiają, nie wywierają presji, bo taka właśnie jest idea streetworkingu. – Nikogo do niczego nie zmuszamy, ale nie poddajemy się i cały czas wyciągamy pomocną dłoń – podkreśla pani Asia.
Street znaczy ulica
W głowie mają mapę Gdańska, ale inną od tych, które znaleźć można w popularnych przewodnikach. Na mapie streetworkerek zaznaczone są „atrakcje”, których turyści zdecydowanie nie chcieliby oglądać. – Jest to Mapa Miejsc Niemieszkalnych Miasta Gdańska, czyli miejsc, gdzie przebywają osoby bezdomne, z dokładnym określeniem, czy jest to piwnica, bunkier, las, klatka schodowa czy pustostan, który się zapada – wyjaśnia pani Paulina.
Już za parę tygodni zaczną się wakacje, a Gdańsk, jak co roku, przeżyje prawdziwe oblężenie turystów i... – Latem miasto jest atrakcyjne nie tylko dla zwiedzających, ale również dla bezdomnych. Przyjeżdżają tu „za pracą”. Bo masowe imprezy przyciągają jak magnes, zapewniając łatwiejszy dostęp do pustych puszek i butelek, które można wymienić na pieniądze – mówi pani Asia. – I chociaż wiele osób w to nie uwierzy, to odsetek bezdomnych, którzy żebrzą, jest bardzo mały. Większość zakasuje rękawy i szuka sobie jakiegoś zajęcia – mówi pani Paulina.
W Gdańsku wielu bezdomnych współpracuje ze złomnicami, które odkupują zebrane „dobra”. – Poza tym tak duży ośrodek jak Gdańsk to możliwość darmowego dostępu do miejsca, gdzie można się wykąpać, dostać nowe ciuchy czy zrobić zdjęcie do dowodu – dodaje pani Asia.
Ich życie
– Te dziewczyny są nieocenione – zaangażowane, pełne empatii i zapału. Najistotniejszą kwestią w ich pracy jest to, że są w terenie dłużej niż tylko do 15.00 – mówi Alicja Lamczyk, pracownik socjalny z gdańskiego MOPR.
Streetworkerki są dyspozycyjne 24/7. – Nasz służbowy telefon włączony jest zawsze, bo bezdomności nie da się wyłączyć – mówi pani Asia. – Nie oceniamy nikogo, bo bezdomność może przyjść zupełnie znienacka. Wśród osób mieszkających na ulicy jest wielu młodych – 20-, 30-, 40-latków. Bezdomność nie jest więc stanem zarezerwowanym dla „wybranych”. Może spotkać każdego – mówi pani Paulina.
Pani Asia podkreśla, że najtrudniej jest się uporać ze śmiercią. – Te osoby nie są tylko statystycznym Kowalskim żyjącym na kartce papieru. My się z tymi osobami zżywamy, stają się nam bliskie. Ostatnio bardzo przeżyłyśmy śmierć pani Wioli z Gdańska Głównego. Trzy dni wcześniej zaniosłyśmy jej kurtkę, a potem dostałyśmy wiadomość, że zmarła. W takich momentach przychodzi wątpliwość, czy jestem w stanie to wszystko udźwignąć, ale to uczucie bardzo szybko mija, bo jak nie my, to kto? – zastanawia się Asia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |