Wszystkie hormonalne środki antykoncepcyjne były dotychczas dostępne na receptę, nie ma więc powodu, by pigułkę "dzień po", która ma silne działanie, sprzedawać bez recepty - powiedział w czwartek minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
Radziwiłł pytany był na konferencji prasowej, jak polscy lekarze mają interpretować jego deklarację dotyczącą nieprzepisywania pigułki "dzień po". Zaznaczył, że wyraził osobistą opinię jako lekarz, nie jako minister. Chodzi o poranną wypowiedź ministra w Radiu Zet, gdzie powiedział, że nie przepisałby takiej tabletki nawet zgwałconej pacjentce i że w takim przypadku skorzystałby z klauzuli sumienia.
"Jako minister nie przepisuję recept" - podkreślił. Wyjaśnił, że przygotował projekt regulacji, zgodnie z którym - tak jak w przypadku innych środków o działaniu antykoncepcyjnym i niosących ryzyko dla zdrowia - także ellaOne będzie na receptę.
Dopytywany, co jego zdaniem ma pomyśleć lekarz, który słyszy od ministra, że on sam nie przepisałby takiego preparatu, Radziwiłł odpowiedział, że "to, co uznaje w swoim sumieniu - jak każdy".
"Konstytucja Rzeczypospolitej gwarantuje każdemu wolność sumienia i gwarantuje - co bardzo szczegółowo rozwinął Trybunał Konstytucyjny - to, aby nie był zmuszany, by czynić coś wbrew swojemu sumieniu i przekonaniom. Jeśli ktoś mnie pyta, co jako lekarz praktykujący w przychodni bym zrobił, to odpowiedź moja była właśnie taka, ale to nie jest w żadnym wypadku żaden apel do kogokolwiek. Dałem świadectwo swoich przekonań w ten sposób, nic więcej" - powiedział.
Dopytywany przez dziennikarkę, dlaczego "rozpowszechnia nieprawdziwe informacje, niezgodne ze stanem wiedzy medycznej, ponieważ medycyna jest zgodna, że ta tabletka to nie jest tabletka poronna", Radziwiłł wyjaśnił, że uliprystal, czyli substancja czynna tabletki "dzień po", "jest modulatorem receptora progesteronowego, progesteron, jak wiadomo, jest tym hormonem, który przygotowuje błonę śluzową jamy macicy do zagnieżdżenia zarodka i w wyniku działania tego preparatu blokowanie tego receptora powoduje to, że zarodek, jeśli taki powstał, nie może się zagnieździć i nie może się rozwinąć".
Zapytany, czy to jest poronienie, odpowiedział twierdząco, na co dziennikarka TVN zadająca pytanie stwierdziła, że to niedopuszczenie do zapłodnienia. Minister nie chciał wchodzić w polemikę i zapytał, czy jest ona lekarzem. "Nie, pan jest i pan powinien wiedzieć, że nie jest to tabletka wczesnoporonna" - odparła dziennikarka. "No więc ja pani mówię, że z całą pewnością nie ma pani racji" - powiedział Radziwiłł.
Zgodnie z charakterystyką tabletek ellaOne, lek ten przede wszystkim zapobiega owulacji bądź ją opóźnia. Ponadto może on uniemożliwić zagnieżdżenie się embrionu w błonie śluzowej macicy. Tabletki - jak poinformowano w charakterystyce - nie powinny być stosowane przez kobiety podejrzewające, że są w ciąży, choć nawet wtedy przyjęcie ellaOne nie prowadzi do przerwania ciąży.
Według projektu przygotowanego przez Ministerstwo Zdrowia hormonalne środki antykoncepcyjne do stosowania wewnętrznego będą mogły być sprzedawane jedynie na receptę. Na receptę będą także pigułki ellaOne, które osoby powyżej 15. roku życia od 2015 r. mogły kupić bez recepty.
Tymczasem działacze fundacji "Pro - prawo do życia", napisali, że "z niepokojem" patrzą na ostatnie decyzje rządu podtrzymujące możliwość kupna pigułki ellaOne w Polsce i zaapelowali do ministra zdrowia o całkowity zakaz sprzedaży tego preparatu w polskich aptekach. "Zażycie pigułki ellaOne powoduje śmierć poczętego człowieka, a następnie poronienie. Pigułka wywołuje również bardzo niekorzystne skutki zdrowotne dla kobiet. Jest to trucizna, która zabija poczęte dziecko i szkodzi zdrowiu matki" - podkreślili.