Z szacunku dla przeszłości zbierają pamiątki i wspomnienia, z myślą o przyszłości zamierzają postawić wieżę widokową. Zapraszają teatr i wydają własną książkę kucharską.
Mieszkańcom Domacyna pomysłów na wiejskie życie nie brakuje.
Przedwojenny biszkopt
– Jest szansa na zdobycie kolejnych funduszy. Jak je dostaniemy, bierzemy się za przystanek – Asia dzieli się przywiezionymi z gminy dobrymi wiadomościami. Coraz bliżej do stworzenia izby pamięci, przydałby się też punkt informacji, bo coraz więcej pielgrzymów i turystów do Domacyna zagląda. A i trzeba by było namówić sąsiadów do posadzenia kwiatów przy płotach. Może nasiona na wiosnę porozdawać? Pomysłów w domacyńskiej świetlicy nie brakuje, entuzjazmu też, choć mają za sobą bardzo intensywny rok działań.
– Nie spodziewaliśmy się, że wszystkie nasze pomysły zostaną docenione i otrzymamy na nie pieniądze. Napisaliśmy pięć wniosków, licząc, że może jeden uda się zrealizować. Tymczasem okazało się, że trzeba zakasać rękawy i brać się ostro do pracy – przyznaje ze śmiechem Joanna Pałka, która pisze i koordynuje domacyńskie projekty. Dzięki nim do wsi przyjechał teatr, odbył się piknik rodzinny i niesamowita wystawa historyczna, za którą zostali nominowani do tytułu Społecznika Województwa Zachodniopomorskiego. A teraz ukazała się ich własna książka kucharska.
Zaczęło się od niemieckiego almanachu, który – jak inne niepotrzebne starocie – miał trafić na śmietnik. A razem z nim wypisana ręką przedwojennej domacyńskiej gospodyni receptura na biszkopt. – Odkrycie stało się pretekstem do rozmawiania o… przepisach. Okazało się, że każdy ma coś ciekawego, niekiedy od pokoleń gotowanego w rodzinnej kuchni. Pomyśleliśmy, że szkoda byłoby to stracić – opowiada Asia.
– Najpierw namówiliśmy gospodynie, żeby zastanowiły się, czym mogłyby się pochwalić. A potem dzięki pieniądzom z urzędu marszałkowskiego zorganizowaliśmy piknik rodzinny pod hasłem „Tradycja sposobem na przyszłość”. Na pikniku zaś odbył się konkurs. Wszystkiego, co jest w „Przepiśniku”, można było skosztować i zagłosować na najlepszą potrawę. Wtedy też powstały zdjęcia do książki. Tylko pani Kaczmarkowa musiała drugi raz robić swoje pączki, bo zostały zjedzone do ostatniego okruszka zanim zdążyłam je sfotografować – śmieje się.
Jak dobra kawa
Pomysł bardzo spodobał się mieszkańcom. – Każdy z nas ma korzenie w innym regionie, więc i kuchnia ma różne smaki. I nie trzeba nic wymyślnego szykować, bo powygrywały proste, tradycyjne potrawy – mówi Urszula Ręcławowicz, której żeberka w kapuście także znalazły swoje miejsce w „Przepiśniku”. – Ale nieważne, co kto pogotował. Ważne, że była to okazja do spotkania, do pogadania, do wyjścia z domu z całą rodziną – dodaje. Choć okazało się, że i dyplomy nie są bez znaczenia. – Dla niektórych pierwsze wyróżnienia w życiu, które odbierali z dużym wzruszeniem – kiwa głową koordynatorka projektów.
Asia jest przedstawicielem next generation: młodych, wykształconych, którzy chcą mieć aktywny wpływ na to, jak wieś będzie wyglądać. – Zawsze mówiłam, że zostanę w Szczecinie. Ale wróciłam i okazało się, że tyle rzeczy się tu dzieje – nie sposób się nudzić – przyznaje. Założyła własną firmę i zaczęła działać społecznie. Jest też członkiem miejscowych stowarzyszeń. Bo choć wieś liczy niewiele ponad 150 mieszkańców ma dwa prężnie działające i współpracujące ze sobą stowarzyszenia.
– My jesteśmy jak dobra kawa – trzy w jednym: Ochotnicza Straż Pożarna, stowarzyszenie domacyńskie i rada sołecka. Jakby każdy w swoją trąbkę dmuchał, to pewnie niewiele by się udało zdziałać. A tak wszyscy działają razem, tym bardziej, że te trzy sprawy tworzą w dużej mierze ci sami ludzie – śmieje się Tomasz Stańczyk, od pół roku domacyński sołtys. O efektach współpracy można gadać i gadać. Jest się czym chwalić: od wieszanych przy drodze kwiatów w doniczkach, wyplatanych wspólnie wieńców dożynkowych, po kupioną z funduszu sołeckiego zamiatarkę do niedawno położonych ulic. No i najnowszy nabytek.
– Udało nam się spełnić marzenie, które wydawało się nie do zrealizowania: mamy nowy wóz. Mieliśmy wysłużonego trzydziestoletniego stara, potem użyczonego busa, ale bez wody, więc mało przydatnego. Teraz możemy działać – cieszy się Ewa Znaczko, prezes Stowarzyszenia Ochotnicza Straż Pożarna Domacyno. Część pieniędzy dostali z dotacji, część zebrali od sponsorów, pisząc, pukając od drzwi do drzwi. – Coraz fajniej się żyje w Domacynie, bo mieszkańcy współpracują. Robimy to dla siebie, dla naszych dzieci, wnuków – dodaje pani prezes.
Hindenburg nad wioską
– O tym, że nad Domacynem latał sterowiec, to nikt nie wiedział! Nawet panowie z koszalińskiego muzeum trochę się zdziwili, jak zobaczyli to zdjęcie – przyznaje Dominika Ręcławowicz, pokazując jedną z czarno-białych fotografii wiszących na ścianie świetlicy. Nie tylko unoszący się nad domacyńską stodołą Hindenburg wywołał sensację wśród dzisiejszych mieszkańców. – Kiedy postawiliśmy we wsi kierunko- wskazy, myśleliśmy z dumą, jacy jesteśmy pomysłowi. A tu okazuje się, że jeszcze przed wojną takie innowacje w Domacynie były – dopowiada ze śmiechem Asia Pałka, wskazując inną fotografię. Na kolejnych pałac, po którym pozostała tylko brama, albo ślub jednego z pierwszych powojennych nauczycieli i posiadacza jedynego we wsi aparatu fotograficznego. Oprawione w ramki archiwalne zdjęcia to pozostałość po dużej wystawie „Duchy Przeszłości”.
Projekt był okazją do przewietrzenia strychów i piwnic mieszkańców. A poszukiwania dały zdumiewające efekty nawet dla samych posiadaczy „zabytków”. Przyjechali też specjaliści, żeby podzielić się swoją wiedzą. – Dużo się od nich dowiedzieliśmy, ale też starsi mieszkańcy wspominali, jak było dawniej, jak kiedyś się tu żyło – opowiada Agnieszka Szczepanik, członek rady sołeckiej. Już samo tworzenie wystawy było okazją do wysłuchania pięknych historii, tych śmiesznych i tych wzruszających. – A ile wspomnień rodzinnych przy okazji się odkurzyło! To była świetna okazja do poopowiadania rzeczy, do których na co dzień się nie wraca – dopowiada Dominika.
Wbrew pozorom młoda filolog francuska na wsi wcale się nie nudzi. Jeszcze nie wie, czy zostanie w Domacynie, ale do wielkiego miasta jej nie ciągnie. – To, co dzieje się na wsi, jest obrazem woli jej mieszkańców. Jeżeli coś ma się wydarzyć, to tylko za ich sprawą – mówi. Jej wrocławscy znajomi doskonale wiedzą, gdzie dokładnie leży Domacyno. – Podglądają w internecie, co się u nas na wsi dzieje i śmieją się, że tu jest ciekawiej niż u nich – przyznaje.
Matka Boska z Domacyna
– Żyjemy w świecie, który zmusza do szukania czegoś wielkiego, ważnych rocznic, uroczystości, nie potrafimy dostrzegać małych rzeczy, które też sprawiają radość. A warto celebrować codzienność – zauważa Maria Pałka, dyrektor szkoły w pobliskim Karwinie. – Mówi się, że na wsi niewiele się dzieje, ludzie są nieaktywni, a ci, którzy szukają aktywności, uciekają do miasta. Zapomina się o tym, że w małych społecznościach jest większa możliwość zaistnienia, przedstawienia się jako ktoś wartościowy. Przecież nikt nie chce być anonimową masą, ale jednostką. Na wsi można się wykazać. Jeden świetnie gotuje, inny piecze niesamowite ciasta, jeszcze inny ma ogródek, którego wszyscy zazdroszczą – wyjaśnia pani Maria.
Domacyno ma też swoją Matkę Boską, z czego jest dumne. W wizerunku Królowej Świata przyjechała z bardzo daleka. Podarowana jako wotum dziękczynne narodu filipińskiego za dar papieża Jana Pawła II statua góruje nad okolicznymi polami i łąkami. Choć największa w Polsce, mało kto poza miejscowymi o niej słyszał. U Jej stóp sprawowane są Msze św. i nabożeństwa, stąd też startuje doroczny międzynarodowy Bieg Papieski. – Lada moment będzie 25 lat, jak figura tutaj stoi, zależy nam więc na tym, żeby coś wokół niej zrobić, żeby to miejsce było atrakcyjne i dawało radość – mówi Henryk Ręcławowicz, wiceprezes Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Domacyńskiego Ośrodka Spotkań.
Plany są ambitne, choć jak zwykle rozbijają się o pieniądze. Ale na domacyńskim wzgórzu powoli tworzy się infrastruktura: pielgrzymi mogą przysiąść wygodnie na chwilę przy Matce Boskiej. – Część ławek już została zainstalowana, reszta czeka, aż mrozy odpuszczą. Jest też teren, gdzie można bezpiecznie rozpalić ognisko. Bo miejsce przyciąga nie tylko pielgrzymów, ale też turystów – dodaje pan Henryk. Pielgrzymi chwalą sobie nie tylko sprzyjające modlitwie miejsce, ale i pyszności powstające w doskonale wyposażonej kuchni świetlicowej. Sława gofrów pani Oli i bigosu pani Eli sięga daleko poza granice powiatu. Za chwilę może roznieść się jeszcze dalej, bo domacyńskie stowarzyszenie rusza z nowym projektem.
– W pobliżu figury stanie 3,5-metrowa wieża widokowa, na której zamontowana zostanie luneta. Chcemy zrobić ścieżkę, ładnie obsadzić. Jednym słowem: dodatkowa atrakcja – zdradza wiceprezes.
Odczarować wieś
– Mieszkając tutaj, doskonale wiemy, jak wieś wygląda. Mieszczuchy czasami nie wiedzą, czego się spodziewać, myślą, że zobaczą rozpadające się chałupy, błoto po kolona, psy uwiązane do łańcuchów i tubylców witający przyjezdnych z widłami. Tymczasem wieś jest taka, jak jej mieszkańcy. To, co robimy służy odczarowaniu stereotypowego wizerunku wsi – zauważa Dominika Ręcławowicz. I choć nie wszystko jest jak z sielskiego obrazka, mieszkańcy Domacyna nie zamierzają zwalniać tempa. – Wiele osób przygląda się zza płotu, nie angażując się specjalnie, niektórych nawet denerwujemy swoją aktywnością. Ale kiedy przyjezdni chwalą, jak ładnie w Domacynie, jak inaczej, to nawet sceptycy włączają się w działania. To pozytywne działanie grupy – mówią i… planują kolejną akcję.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |