– Bezdomność wiąże się z próbą zmiany – walką. Na ulicy spotkać można tych, którzy do niedawna prowadzili poukładane życie. Bo ile osób bezdomnych, tyle historii – mówi Wojciech Bystry.
Światowy Dzień Ubogich ogłoszony przez papieża Franciszka był tym momentem, kiedy na gdańskie ulice po raz drugi wyjechał „Autobus SOS”.
Rozwiązania uliczne
Inicjatywa ta zrodziła się w zeszłym roku i okazała się bardzo dużym wsparciem dla osób bezdomnych oraz ubogich. – Gdańsk jest bardzo dobrze zorganizowany, jeśli chodzi o placówki, w których bezdomni mogą otrzymać pomoc. Jednak z doświadczenia wiemy, że są osoby, które nie chcą korzystać z pomocy stacjonarnej. Wtedy najlepiej sprawdzają się tzw. rozwiązania uliczne, jak streetworking czy właśnie „Autobus SOS” – wyjaśnia W. Bystry, prezes Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.
Podobnie jak poprzednio autobus wyrusza każdego dnia o godz. 20 z ul. Starowiślnej 3 i najpierw zatrzymuje się na pętli autobusowej przy stacji SKM na Przymorzu, następnie na parkingu między rynkiem a komisariatem przy ul. Białej we Wrzeszczu, kolejny przystanek to zatoczka autobusowa przy kinie „Krewetka” w Gdańsku, a finisz jest ok. godz. 24 obok noclegowni przy ul. Mostowej 1A. Postoje trwają zazwyczaj ponad 30 minut. W tym niezwykłym autobusie można się ogrzać, zjeść zupę (codziennie inną) oraz dostać ciepłą odzież. Na pokładzie jest załoga złożona m.in. z ratownika medycznego, który udzieli pierwszej pomocy – zrobi opatrunek, a jeśli zajdzie potrzeba – wezwie pogotowie. – Dodatkowo jest z nami streetworker albo pracownik socjalny, czyli osoby, które na co dzień pracują z osobami bezdomnymi i motywują do podjęcia pierwszych kroków do wyjścia z bezdomności – wyjaśnia W. Bystry.
Miniony sezon pokazał, że autobus spełnił swoje zadanie, gdyż korzystało z niego jednorazowo nawet 120 potrzebujących. – Są to niejednokrotnie osoby, które już znamy, ale bardzo trudno jest je namówić, aby skorzystały z pomocy – wyjaśnia prezes. Pierwszym krokiem do zmiany życia może być powzięcie decyzji o pozostaniu w autobusie i dojechaniu do przystanku końcowego, czyli do noclegowni przy ul. Mostowej na Oruni. – Jest to miejsce, w którym schronienie znajdą też osoby pod wpływem alkoholu. Większość placówek dla osób bezdomnych ma zerową tolerancję na promile we krwi, nasza je dopuszcza, ale w stężeniu nie większym niż 1,5 promila – podkreśla W. Bystry.
Podobnie jak w poprzednim sezonie funkcjonowania autobusu, także i teraz można dodatkowo wspomóc osoby bezdomne, dostarczając odzież, które zostanie rozdana. – Czekamy na ciepłe kurtki, spodnie, swetry, czapki, a także bieliznę [nową – przyp. red.]. Prosimy, by były czyste i bez dziur, gdyż nie mamy możliwości wyprania albo pocerowania odzieży. Rzeczy można przynieść do autobusu albo do którejś z placówek wspierających bezdomnych w mieście. Pełna lista znajduje się na www.bezdomność.org.pl – wyjaśnia prezes Bystry.
Nie bądź obojętny
Paradoksalnie panaceum na bezdomność nie jest zapewnienie mieszkania czy pieniędzy. Problem jest bardziej złożony. – Dla niektórych bezdomność jest reakcją obronną, którą zastosowali, ponieważ sobie nie radzili w życiu. Czasami w wyniku depresji bądź różnego rodzaju deficytów. Takie wycofanie zaowocowało tym, że nikt się ich nie czepia, są anonimowi i nie muszą brać odpowiedzialności za swój los. Oczywiście, gdyby zapytać bezdomnego, czy chce wrócić do normalnego życia, odpowie, że tak, ale najczęściej na takiej deklaracji się kończy, bo strach przed normalnością i pytanie: „Czy sobie poradzę?” często biorą górę – mówi prezes. Wojciech Bystry podkreśla jednocześnie, że bezdomni bardzo obawiają się samotności. – Dlatego wolą przebywanie w placówce, spanie na łóżkach piętrowych i bycie wśród ludzi niż własne mieszkanie albo pokój, gdzie jedynymi przyjaciółmi będą cztery ściany – podkreśla.
Ta wiedza nie zwalnia jednak nikogo od reagowania, kiedy na ulicy spotkamy osobę bezdomną. W Gdańsku łatwo i bezpiecznie można zgłosić miejsca, w których takie osoby przebywają, a wszystko dzięki bezpłatnej aplikacji. – „Arrels” to innowacyjne narzędzie, które pozwala każdemu użytkownikowi wskazać – za pomocą smartfonu – miejsce przebywania osób mieszkających na ulicy. Korzystanie z tego narzędzia jest zupełnie darmowe oraz anonimowe. W praktyce wygląda to tak, że – widząc osobę bezdomną – wystarczy „odpalić” aplikację, zaznaczyć, czy bezdomny jest kobietą czy mężczyzną, a jeśli jest to większa grupa, warto podać liczbę osób oraz informację, czy widzimy ich po raz pierwszy i czy mają zwierzęta. Te dane są dla nas bardzo cenne, a do wskazanego miejsca dotrzemy na podstawie współrzędnych udostępnionych przez aplikację – wyjaśnia Paweł Jaskulski z TPŚBA.
Działająca od kilku miesięcy aplikacja dała już pierwsze pozytywne efekty. – Otrzymaliśmy ok. 20 zgłoszeń lokalizacji, gdzie przebywają osoby bezdomne, o których wcześniej nie wiedzieliśmy – podkreśla prezes Bystry. – Zgłoszenie może być pierwszym krokiem ku normalnemu życiu tych osób – dodaje P. Jaskulski. W zależności od liczby zgłoszeń streetworkerzy dotrą we wskazane miejsce w ciągu 24 do 48 godzin.
– Pamiętajmy jednak, że „Arrels” nie jest aplikacją alarmową. Jeżeli widzimy kogoś leżącego na ulicy, nie przechodźmy obojętnie. Wybierzmy numer 112 i zgłośmy to – apeluje W. Bystry.
Kierowniku, złotóweczkę
– Wychodzenie z bezdomności to proces bardzo indywidualny. Nie ma jednego szablonu, do którego wystarczy przyłożyć człowieka i reszta ułoży się sama. Ci ludzie są często uzależnieni od swojego sposobu życia – podkreśla W. Bystry. Stąd też apel, żeby nie dawać pieniędzy na ulicy. – Jest to zmora osób, które profesjonalnie zajmują się wsparciem wychodzenia z bezdomności. Bo jak mamy taką osobę zachęcić, żeby zaczęła zmieniać swoje życie, skoro na ulicy ma swoich kolegów, może sobie wypić, a do tego jeszcze „zarabia”? Uspokajamy tym tylko swoje sumienie, ale nie pomagamy, tylko szkodzimy – tłumaczy W. Bystry.
Prezes podkreśla, że dawanie pieniędzy na ulicy zapewnia bezdomnym dłuższy „pobyt” w takim stanie. – Kiedy ktoś nas zaczepia o przysłowiową „złotóweczkę”, lepiej dajmy mu adres miejsca, gdzie może przyjść, aby otrzymać wsparcie. Pieniądze są najprostszą rzeczą, którą możemy ofiarować, i mamy sumienie czyste. Jeżeli naprawdę chcemy pomóc, włączmy się w wolontariat. Poświęćmy swój czas, umiejętności i dajmy trochę siebie – podkreśla prezes.
Zupa na Monciaku
– Na pytanie, jak pomóc, usłyszałam, że mogę ugotować zupę i przywieźć ją tam, gdzie w Sopocie jest najwięcej osób bezdomnych, czyli na plac przed kościołem św. Jerzego – opowiada Aleksandra Kamińska, koordynator „Zupy na Monciaku”. Zaczęło się od 5-litrowego garnka, który stał się symbolem bycia razem, rozmowy, pokonywania barier, lęków i dodawania sił do podjęcia walki o siebie. – Obecnie gotujemy dużo więcej, bo aż 60 litrów zupy. Pieczemy ciasta i ciasteczka, robimy także kanapki ze świeżego chleba, które rozdajemy, by nasi przyjaciele mogli zjeść smaczną kolację – dodaje pani Ola.
Inicjatywa rozrosła się na tyle, że w mieszkaniu A. Kamińskiej w każdą sobotę spotyka się ok. 20 osób, by wspólnie ugotować pyszną zupę. – Używamy najlepszych składników, nie ma u nas miejsca na chemię i polepszacze smaku. Posiłek przygotowujemy tak, jak dla rodziny i najbliższych – wszystko robimy z sercem – podkreśla koordynator.
Każda niedziela, kiedy o godz. 15 zupa „wjeżdża” na Monciak, to święto – zarówno dla tych, którzy ją przygotowali, jak i tych, którzy na nią czekają. Jest to czas nie tylko wspólnego posiłku, ale również rozmów oraz troski o bliźniego, którego znają z imienia i nazwiska. – Są wśród nas lekarz, pielęgniarka, a także druhowie z Harcerskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Okręgu Pomorskiego ZHR, którzy opatrują rany, myją nogi i edukują, jak zadbać o siebie – wyjaśnia Jerzy Afanasjew, drugi z koordynatorów zupy. Po posiłku rozdawana jest czysta bielizna, a także ubrania. Niestety, wielu z podopiecznych cierpi na chorobę alkoholową. Wolontariusze próbują ich z niej wyciągać, ale nie słowami: „Weź się ogarnij”, tylko konkretnymi działaniami.
– Staramy się, aby nasi chorzy trafiali na terapie do ośrodków leczenia uzależnień. Jest ich w Polsce wiele i są bezpłatne. Mamy świadomość, że nawet po terapii mogą wrócić do nałogu, ale my ich nie skreślamy i za każdym razem mogą liczyć na naszą pomoc – mówi pan Jerzy. Ich inicjatywę pod swoje skrzydła wzięła s. Małgorzata Chmielewska ze wspólnoty Chleb Życia. Oni natomiast zachęcają, by chętni do wsparcia – zarówno finansowego, jak i przez konkretne działanie – zgłaszali się przez stronę: zupanamonciaku.pl.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |