29 sierpnia 2009 roku wyruszyła na Międzynarodową Stację Kosmiczną, gdzie spędziła ponad 90 dni. O tym, jak dążyć do realizowania rzeczy niemożliwych i czy łatwo jest być mamą, która lata w kosmos, opowiada Nicole Stott.
Anna Leszczyńska-Rożek: Zanim opowiesz o kosmosie, powiedz, czym interesowałaś się, będąc małą dziewczynką?
Nicole Stott: Moje zainteresowania wynikały z tego, co robili rodzice. Dzielili się ze mną swoimi pasjami. Obydwoje byli bardzo kreatywni. Zajmowali się sztuką, a do tego mój tato kochał latać. Wybudował nawet własny samolot. Wtedy narodziła się u mnie miłość do latania. Mam licencję pilota.
Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś: „chcę zostać astronautką i polecieć w kosmos”?
To wydarzyło się wiele lat później. Oglądałam pierwsze lądowanie na Księżycu i jako młoda dziewczyna byłam tym bardzo podekscytowana. Wtedy lot w kosmos wydawał mi się jednak czymś niezwykłym, poza moim zasięgiem. Nie dlatego, że ktoś powiedział mi „to nie dla ciebie”, ale dlatego, że loty w kosmos uważałam za zajęcie przeznaczone dla ludzi ze specjalnymi zdolnościami. Ale wiedziałam, że chcę pracować jako inżynier dla NASA w programach kosmicznych. I dążyłam do tego, aż moje marzenie się spełniło. Dopiero po 9-10 latach pracy dla NASA zaczęłam rozumieć, że przeważająca większość tych wszystkich astronautów - naukowców, którzy się tam szkolą, nie poleci w kosmos, tylko będzie pracować na ziemi. Zaczęłam wtedy rozmawiać z ludźmi, których dzisiaj mogę nazwać moimi mentorami. Powiedzieli mi bardzo prosto: „Chcesz lecieć w kosmos? Na co czekasz? Bierz długopis i wypisuj wnioski, podania i aplikacje”. I tak właśnie zrobiłam. To był pierwszy krok.
Czy jako kobieta natrafiłaś podczas swojej pracy zawodowej na sytuacje, w których musiałaś udowodnić, że jesteś lepsza od mężczyzn w świecie inżynierów i naukowców?
Wiesz… nigdy tego nie doświadczyłam. Nie miałam poczucia, że muszę robić coś więcej niż moi koledzy, aby zostać wybrana do poszczególnych grup badawczych czy misji. Po prostu zawsze dawałam z siebie wszystko, co potrafię. W NASA zasady były jednakowe dla wszystkich. Przypominały test, który musisz napisać lub zdać jak najlepiej. W sumie największym dla mnie wyzwaniem było uwierzenie we własne możliwości. Musiałam przekonać samą siebie, że loty w kosmos nie są przeznaczone dla ludzi wyjątkowych. To mogę być też ja. Mogę tam polecieć. Ten moment uwierzenia we własne siły i możliwości oraz praca spowodowały, że znalazłam się tam, skąd ziemia wygląda jak malutka błyszcząca kulka.
Które z wydarzeń w twoim życiu uważasz za najważniejsze?
Największym i najważniejszym wydarzeniem w moim życiu było urodzenie syna. Jako matka wiedziałam, że od tego momentu będę mogła dzielić z nim wszystkie moje radości i smutki. To było niesamowite!
Co czuje mama, lecąc w kosmos? Jakie towarzyszyły ci wtedy emocje?
Kiedy leciałam po raz pierwszy w kosmos, mój syn miał 7 lat. Od urodzenia towarzyszył mi wszędzie. Podczas moich podróży, treningów, badań. Rodzina była ze mną w Rosji, w Europie, wszędzie tam, gdzie odbywają się szkolenia specjalistów. Przez cały ten czas bardzo ciężko pracowałam nad tym, aby uświadomić syna, czym tak naprawdę się zajmuję, jaką pracę wykonuję. Znał cały zespół ludzi, z którymi pracowałam, brał udział w przygotowaniach do lotu. Tak właściwie był częścią mojego zespołu.
Chciał lecieć z tobą?
Tak, chciał, a ja byłabym szczęśliwa, dzieląc z nim to niezwykłe doświadczenie. Bardzo żałowałam, że tego, co doświadczyłam w kosmosie, nie mogę przeżywać bezpośrednio z moją rodziną. Są to emocje i uczucia, których nie da się opisać. Trzeba ich doświadczyć. A wiadomo, że pięknymi rzeczami człowiek najbardziej chce się dzielić z ludźmi, których kocha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |