Magia świąt? Tęcza jako symbol gejów? Medytacja obowiązkowo „transcendentalna”? Niebo wiejące nudą? Metallica w wersji chorałowej? Nie kupuj popkulturowej papki. Koneserzy nie piją przecież rozcieńczonej whisky.
Agencja Gazeta/Ap photo/Bernat Armangue Manifestacja gejów, profanujących przy okazji godło Izraela Rozpalona słońcem Jerozolima. Tłum pielgrzymów przeciska się z drewnianym krzyżem między straganami z owocami, falafelami i kilogramami różańców. Wchodzę do chrześcijańskiej księgarni na Via Dolorosa. Z głośniczków sączy się błogi chorał gregoriański. „I'm loosing my religioooon” („Porzucam moją religię”) – śpiewają pseudomnisi z popularnej niemieckiej kapeli Gregorian. A tuż po tym nucą kolejne psalmy: „Nothing Else Matters” (Metallica) i „Blasphemous Rumours” (Depeche Mode). Słucham tekstu nowego „depeszowego” chorału: „Nie chcę rozsiewać bluźnierczych plotek, ale myślę, że Bóg ma chore poczucie humoru i kiedy umrę na pewno będzie się śmiał”. Zamurowało mnie. Brzmiało to troszkę jak chichot demona.
Popkultura zabrała się nawet za chorał gregoriański. Momentalnie przypomniała mi się opowieść dwóch kibiców, którą podsłuchałem w tramwaju. Jeden z nich przypadkowo trafił na nieszpory benedyktyńskie do Tyńca. Wszedł i usiadł z wrażenia. Stary – opowiadał kumplowi z wypiekami na twarzy – Jaki śpiew! Normalnie, chłopie, jak Enigma!
Lansowany przez popkulturę „chorał” stał się rodzajem sielskiej (bo już nie anielskiej) muzyczki do kawy, podobnej chilloutowej (takie modne słówko) serii krążków „Pieprz i wanilia”. Tymczasem – jak czytamy w dokumentach Soboru Watykańskiego II – to wciąż pierwszy śpiew Kościoła.
Pseudomnisi śpiewający „Brothers in arms” Dire Straits? Nie, dziękuję. Wolę autentyczność tynieckich benedyktynów wołających: „Ogarnęły mnie fale śmierci i zatrwożyły odmęty niosące zagładę; oplątały mnie pęta Szeolu. W moim utrapieniu wzywam Pana; usłyszał On mój głos ze swojej świątyni, a krzyk mój dotarł do Jego uszu”.
Tęczowy music box
Od czasów imprezy gay pride w San Francisco w 1978 roku tęcza zyskała nowe znaczenie. Używana jest odtąd jako symbol tolerancji. Utożsamia się z nią przede wszystkim ruch społeczny lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transpłciowych. Tęczowymi flagami wymachują uczestnicy Parad Równości, znajdziemy ją też przy wejściach do lokali gay-friendly.
Tymczasem w Biblii jest ona symbolem przymierza pomiędzy Bogiem i człowiekiem, obietnicą, którą usłyszał Noe. „Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią – czytamy w Księdze Rodzaju. – A gdy rozciągnę obłoki nad ziemią i gdy ukaże się ten łuk na obłokach, wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą, z każdym człowiekiem”.
Gdy Benedykt XVI zadawał w Auschwitz-Birkenau najtrudniejsze pytanie świata, gdy dramatycznie wołał: „Przebudź się, nie zapominaj o człowieku, którego stworzyłeś”, na niebie pojawiła się tęcza. – Z jednej strony myślę, że nie należy przywiązywać zbytniej wagi do zjawisk przyrodniczych – wyjaśniał tuż po spotkaniu prof. Jan Grosfeld. – To nie są te czasy. Ale jednak to miało miejsce... To znaczy, że widocznie jesteśmy tak bardzo pozbawieni nadziei, że ta modlitwa w Auschwitz rozbije wszelkie ludzkie oczekiwania na coś dobrego, że Bóg musiał powrócić do tych wczesnych znaków, sprzed naszego dojrzewania.
„Nie lękajcie się” – wołał nowo wybrany papież Jan Paweł II. Dewizę, która obiegła wówczas świat, skradli niedawno polscy homoseksualiści. Hasło trafiło na plakaty reklamujące ostatnią paradę gejowską w Warszawie. Odniesienie do słów papieskich jest tak oczywiste, że tłumaczenie, że dewiza mieści się w granicach politycznej przyzwoitości jest bardzo mdławe. Dziś, gdy geje mogą lękać się jedynie tego, że ich nowy film nie zdobędzie kolejnego Oscara, a konkurs na „parę roku” wygra jednak (o zgrozo!) związek hetero nie brzmią zbytnio prowokująco. Brzmią żałośnie.
Kevin jest naprawdę sam
Christmas – to słowo zaczyna powoli kojarzyć się ze „Szklaną pułapką”, Kevinem, który zostaje sam w domu, zakupowym szaleństwem i stertami czekoladowych mikołajków nudzących się od końca października na sklepowych półkach. Patrząc na pojawiające się właśnie w sklepach z bielizną i kosmetykami słowo „Christmas”, powoli zapominam, że oznacza ono w rzeczywistości... dzień, w którym Słowo stało się Ciałem, a na ziemię przyszedł upragniony Mesjasz. Nie skorzystał z promocji. Wybrał siano w Betlejem. Miasto dziś jest otoczone kilkumetrowym, budowanym przez Izrael, murem. Na betonowej ścianie przeczytałem przed laty kolorowe graffiti: „I want my ball back. Thanks”.
„Chcę z powrotem moją piłkę. Dzięki” – napisał jakiś Palestyńczyk. Czy współcześni chrześcijanie nie powinni zawołać podobnie? „Oddajcie Boże Narodzenie. Dzięki!”. Jeśli tego nie powiemy, dołączymy niebawem do przejedzonych tłumów, które obudzą się 27 grudnia z pilotami w ręku i westchną: Święta, święta i po świętach. No i gdzie ta zapowiadana na kilka tygodni wcześniej „magia świąt”? Pan czarodziej znowu zaspał?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |