Z Anną Milewską-Zawadą o czerni nieba, śnie na Mount Evereście i roli s. Faustyny rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
A Pani jak sobie wtedy radziła?
– Brałam jakieś pigułki. Dopiero nad ranem zadzwoniłam do Związku i dowiedziałam się, że mąż się znalazł. Tamtej nocy podtrzymywała mnie myśl, że Andrzej ma niesamowity instynkt do gór i ogromne doświadczenie. Jakiś czas należał do aeroklubu. Przeszedł szkolenie skoczka spadochronowego i szybownika, więc świetnie orientował się w pogodzie. Miał wszelkie dane, żeby unikać niebezpieczeństwa.
A przy tym był rozsądny.
Jakie cechy miał guru himalaistów?
– Posiadał żyłkę społecznika, organizatora. Był sympatyczny w obejściu, z wrodzoną kindersztubą. Brakowało mu płynnego angielskiego. Ale nawet ten, którym się posługiwał, wystarczył do kontaktów międzynarodowych. Nie myślę o mężu jak o pomniku, mimo że mam pomysł na zrobienie muzeum himalaizmu jego imienia. Chciałabym, żeby powstało w Karpaczu, gdzie już istnieje aleja „Śladów zdobywców”. Tworzą ją odbite w betonie mosiężne odciski autentycznych butów himalaistów.
Za to Jerzy Kukuczka był zamknięty.
– „Kukuś” był cudnym milczkiem. Kiedy szli na Cho Oyu, w bazie u Andrzeja była dyskusja, czy może dołączyć się do nich po skończeniu innej wyprawy. Uważali, że nie będą pracować dla gwiazdora. Zdecydowano się na głosowanie. Przeważył głos Andrzeja jako kierownika. Dzięki temu „Kukuś” miał do swojej galerii kolejny ośmiotysięcznik.
Mąż spotykał gwiazdy himalaizmu, Pani – filmu.
– Mistrzowie byli koleżeńscy, może tylko Has zachowywał dystans. Kiedy w „Nieciekawej historii” Hasa grałam żonę Holoubka, ciężko mi się pracowało, bo panowie w przerwach ciągle żartowali, a ja chciałam się skupić. Kiedy zaczynały się zdjęcia, Holoubek momentalnie wchodził w swoją rolę. Aleksandra Śląska była niezwykle skoncentrowana, pracowita, każdą rolę przepisywała do liniowanych zeszytów. Świderski był skupiony i bardzo serdeczny.
Nieraz wspominała Pani rolę przełożonej w filmie o s. Faustynie.
– Grałam w niedużej, ale dla mnie ważnej scenie jej choroby. Siedziałam przy niej i mówiłam: „Deszcz płacze”. Czułam wtedy jakiś dotyk świętości realnej s. Faustyny, odtwarzanej przez Dorotę Segdę. Nawet dla mnie, doświadczonej aktorki, to były bardzo przejmujące chwile.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |