W małżeństwie konieczny jest dialog, a dialog nie jest zwykłą rozmową. Dialog to dzielenie się sobą, swoimi słabościami i sukcesami. To poznawanie siebie: wiem, czego ta druga strona pragnie, a czego się boi.
Marcin Wójcik: Zakochała się Pani w mężu od pierwszego wejrzenia?
Grażyna Kowalska: – Absolutnie nie. Krzyś był jak antychłopak, bo zupełnie nie pasował do moich kryteriów. Nawet nie był brany pod uwagę jako kandydat na chłopaka.
Czym tak podpadł?
– W towarzystwie zawsze musiał być w centrum, zwracał na siebie uwagę, popisywał się w głupi sposób, co mnie szalenie denerwowało. Przecież ja byłam jedną z księżniczek pochodzących z dobrze sytuowanego domu, to znaczy ojciec traktował mnie i moje siostry jak księżniczki. A przecież księżniczka ma wymagania, kaprysy i poszukuje księcia, a nie wiecznego żartownisia.
No to jakim cudem doszło do pierwszej randki?
– Dla świętego spokoju dałam się zaprosić na spacer i wtedy okazało się, że w normalnej rozmowie, bez kolegów i koleżanek, Krzyś jest zupełnie innym człowiekiem. Pod przykrywką żartownisia kryła się dusza romantyka, który zbiera stokrotki na łące i przynosi je księżniczce. Po pierwszym spacerze były kolejne. Najczęściej spacerowaliśmy w stronę pól i łąk albo wzdłuż torów kolejowych, biegnących z Sochaczewa do Łowicza.
Wasze narzeczeństwo to wyłącznie spacery?
Krzysztof Kowalski: – W ciągu roku szkolnego widywaliśmy się w soboty i czasami w niedziele, bo mieszkaliśmy w internatach, to znaczy ja w Warszawie i Skierniewicach, a Grażynka w Wyszogrodzie. Pamiętam, że w sobotę przesiadywałem u Grażynki do późnych godzin. O 22.20 miałem ostatni autobus do domu. Często było tak, że zostawałem 30 minut dłużej i wracałem 6 kilometrów na nogach. O 23.00 trzeba było się zbierać, bo nie wypadało tak długo siedzieć u dziewczyny.
G.K.: – Cały tydzień tęskniliśmy za sobą, rozpamiętywaliśmy każde słowo wypowiedziane podczas sobotnich spotkań. Nie było telefonów komórkowych, nie było internetu jak teraz. Były pamięć i wyobraźnia. W tygodniu słyszałam głos Krzysia, czułam nastrój wypowiadanych w sobotę słów i jego zapach.
Proszę?!
– Tak, zapach. Każdy go ma. Dzisiaj przed randką wylewa się na siebie litry perfum, wód kolońskich i pod tym pancerzem nie czuć prawdziwego zapachu człowieka. Oczywiście, nie mówimy tutaj o skutkach braku kontaktu z wodą i mydłem (śmiech). Krzyś zawsze był zadbany – czysta koszulka, spodnie, jakiś dyskretny kosmetyk, taki, który nie zabijał zapachu.
Narzeczeni mówią, że przed ślubem trzeba ze sobą zamieszkać, żeby się sprawdzić, zobaczyć rano i wieczorem... Mieszkaliście razem przed ślubem?
G.K.: – W tamtych czasach to było nie do pomyślenia. Nikomu to nawet na myśl nie przyszło.
Czujecie się przez to ubożsi?
G.K.: – Nasze narzeczeństwo trwało 5 lat i nie musieliśmy ze sobą mieszkać, żeby się poznać. Zawsze dużo i szczerze rozmawialiśmy i to jest klucz do prawdziwego poznania. Poza tym dobrze jest za sobą zatęsknić. Ważny jest czas oczekiwania. Wtedy jest miejsce na refleksję, wytężenie zmysłów, by choćby poczuć w wyobraźni zapach tej drugiej osoby czy usłyszeć w pamięci jej słowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |