Mają po pięcioro, ośmioro, a nawet dziesięcioro dzieci. Mieszkają w Berlinie. Wbrew powszechnej opinii na temat rodzin wielodzietnych, nie są ani biedni, ani niewykształceni.
Willem sam pochodzi z wielodzietnej rodziny. Jego brat także ma dziesięcioro dzieci. – Przyjaźnimy się z wieloma rodzinami. Niektóre z nich mają jedno dziecko, inne więcej. Każda z nich jest na swój sposób szczęśliwa. Ja jestem szczęśliwy z moimi dziećmi, są dla mnie bardzo ważne – mówi z dumą Willem.
Naszej rozmowie przysłuchuje się 10-letni Matthias. – Wiem, że gdyby nie moje rodzeństwo, byłbym innym dzieckiem. Nie chcę powiedzieć, że gorszym, ale innym. Widzę to u moich szkolnych kolegów. Oni nie umieją tak sobie radzić. Nie są ani tak wrażliwi, ani tak twardzi jak my – mówi Matthias.
Rodzina rodzinie
Związek Rodzin Katolickich przy arcybiskupstwie berlińskim działa od 1953 roku. Skupia ponad sto rodzin. Jego działalność polega głównie na nieustannym przypominaniu o potrzebach niemieckich rodzin w parlamencie. Konsekwencją tych działań jest wnoszenie, opracowywanie i uchwalanie aktów prawnych, rozwiązujących problemy rodzin. Jak podkreśla Matthias Milke z kierownictwa Związku, największą liczbę członków stanowią katolickie rodziny wielodzietne. – Myślę, że właśnie takie rodziny są najbardziej wrażliwe na pomoc innym. Z naszych danych za ubiegły rok wynika, że co piąta rodzina w Berlinie żyje w niedostatku. Jest więc komu pomagać – mówi Matthias Milke. – Związek jest potrzebny wszystkim. Tak długo, jak długo przez swoją działalność i publikacje, a czasami protesty, jest zauważalny w parlamencie niemieckim i w świadomości ludzi, może skutecznie lobbować i wspierać prorodzinną politykę w Niemczech – dodaje.
Taki rodzaj pomocy, polegający na wyciąganiu na zewnątrz tego, co boli rodziny gdzieś na dole, jest, zdaniem Alberta Zella, skuteczny jedynie wówczas, kiedy ma poparcie szersze niż stu katolickich rodzin. Albert Zell, jest nauczycielem, tak jak jego żona Regina. Mają pięcioro dzieci. Zdaniem Alberta Zella, działanie na rzecz wsparcia polityki prorodzinnej powinno zaczynać się wśród sąsiadów, a przykład jest najlepszą motywacją dla innych. – Mój ojciec miał jedenaścioro rodzeństwa. Ja sześcioro. Wicedyrektor w mojej szkole ma pięcioro dzieci. Dla mojego pokolenia dzieci są przywilejem, na który trzeba zasłużyć w niebie, ale i obowiązkiem, z którego trzeba się wywiązać jak najlepiej – dodaje.
Ani rodzina Söllnerów, ani rodzina Zellów nigdy nie korzystały z pomocy socjalnej państwa. Są, można powiedzieć, zamożnymi przedstawicielami mieszczaństwa w Berlinie. – Nie chodzi przecież o to, ile mamy, ale o sens życia – twierdzą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.