- Nazywanie go „umieralnią” jest bardzo krzywdzące. Biorąc pod uwagę wszystko, co tutaj przeżyłem, uważam, że hospicjum jest przede wszystkim domem miłości – mówi ks. Zdzisław Tomziński.
Wyrzucony z domu?
– Hospicjum jest szkołą życia – mówią jego pracownicy. Pacjenci w ciężkim stanie pokazują, jak cieszyć się każdą chwilą. – W ten sposób uczą mnie pokory i docenienia tego, co mam i osiągnęłam – mówi Bernadeta Cichos. Ale jest jeszcze inny, głębszy wymiar. Ks. Zdzisław Tomziński pamięta dzień, kiedy do hospicjum zadzwoniła żona chorego. Opowiadała, że z mężem są kilkadziesiąt lat po ślubie. On teraz ciężko choruje, ma skierowanie do hospicjum. – Czy ja męża nie wyrzucam z domu? – pytała. – Uspokoiłem ją – opowiada ks. Zdzisław. – Powiedziałem, że będzie mogła odwiedzać go, kiedy tylko zechce, że może z nim być nawet przez całą dobę. Wyjaśniłem, że ukochany jest w dobrych rękach. Dzięki opiece hospicyjnej kobieta sama zadbała o własne zdrowie, bo znalazła czas dla siebie.
Duszpasterz podkreśla, że podobnie reagują dzieci wobec rodziców, i odwrotnie. Hospicjum jak w szkle powiększającym pokazuje stan ludzkich relacji: z najbliższymi, z sąsiadami, przyjaciółmi, wreszcie z Bogiem. – Biorąc pod uwagę wszystko, co tutaj przeżyłem, twierdzę, że hospicjum jest domem miłości. Pod jego dachem można zobaczyć różne jej oblicza: do Boga i między ludźmi. To piękne, choć niekiedy trudne chwile, gdy chorzy jednają się z najbliższymi i z Panem Bogiem.
Więzień w hospicjum
Ksiądz Zdzisław pracuje z chorymi nie od dziś. Już w 1996 roku, będąc wikariuszem w Pszczynie, zajął się organizacją ośrodka dla niepełnosprawnych. Realizuje swoje dość odważne pomysły. Do grona wolontariuszy przyjął chłopaków z Zakładu Poprawczego i Schroniska dla Nieletnich. W katowickim hospicjum dał szansę osadzonym w pobliskim Areszcie Śledczym. – To elita wśród osadzonych. Darzę ich zaufaniem, podobnie jak dyrekcja katowickiego aresztu – zaznacza ks. Zdzisław. Dla osadzonych kontakt z chorymi terminalnie jest sposobem, jak mówią, na odnalezienie się w życiu, pomimo pozbawienia wolności. – Troszczymy się o budynek i o sprzęt w hospicjum. Rozładowujemy towar do magazynów, pomagamy pielęgniarkom podnosić obłożnie chorych – wyjaśnia pan Tomek, który za pięć miesięcy opuści więzienie.
Swojego niezadowolenia nie ukrywa pan Antoni. Cieszy się wprawdzie z posługiwania chorym, ale narzeka na prokuraturę. – Korzystam z przepustek wolnościowych, mogę wychodzić z zakładu karnego bez nadzoru i jestem nagradzany. Od lat pomagam chorym i personelowi w hospicjum. Szkoda, że mojej postawy nie zauważają prokuratorzy, kiedy razem z dyrekcją zakładu karnego zwracam się do nich z prośbą o warunkowe i przedterminowe zwolnienie z więzienia.
W katowickim hospicjum rocznie odchodzi kilkaset osób. Zostawiają swoich najbliższych. – Tak powiększa się grono tych, o których możemy powiedzieć: rodzina hospicyjna. Tworzymy już potężną wspólnotę, ponad 1500 osób – mówi ks. Zdzisław. – Spotykamy się zawsze jesienią. Zobaczymy się w krypcie katedry Chrystusa Króla 23 października. To właśnie od tej grupy personel hospicjum słyszy najczęściej: „Boże, jaka wasza praca jest ciężka”. – To prawda – uśmiecha się Bernadeta Cichos. – Ale wciąż uważam, że wobec tych, którzy gasną, mam misję do spełnienia.
Imiona osadzonych zostały zmienione.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |