Choć młodzi ludzie trafiają tu za karę, dla niektórych z nich pobyt w tym miejscu jest jak los na loterii. Jeśli tylko chcą, mogą zacząć na nowo.
Teoria małych celów
Krzysztof Kotowicz, zastępca kierownika warsztatów szkolnych, pokazuje „ścianę celów”. – Wychowanek, który trafia tutaj, w zależności od tego, na jakim jest poziomie nauczania, może znaleźć sobie cel, do którego będzie dążył – na przykład dyplom ukończenia szkoły zawodowej, albo któryś z kursów zawodowych – wyjaśnia. Chłopcy robią prawo jazdy, uczą się zawodu i zdobywają nowe uprawnienia. To szansa, która otwiera przed nimi rynek pracy. Dlatego pracownicy ośrodka wciąż szukają nowych możliwości i unijnych dotacji, by roztoczyć przed chłopcami szeroki wachlarz możliwości. Wielu z wychowanków stara się maksymalnie skorzystać z tej szansy i w czasie pobytu w ośrodku kończy przynajmniej kilka kursów. Marcinowi, dwudziestolatkowi z Sosnowca, do wyjścia zostały cztery miesiące. Dwa lata w ośrodku starał się wykorzystać jak najlepiej. – Nigdy nie byłem przyzwyczajony do tak napiętego czasu pracy. Ale chwalę to sobie – mówi krótko. – Zdobyłem tu kwalifikacje zawodowe, będę spawaczem. To dobra praca. Mam jeszcze kilka innych kwalifikacji, bo skończyłem najwięcej kursów.
Lista uprawnień, które zdobył, już wprawiła w zdumienie pracodawcę, któremu je przedstawił. – Dzwonił do nas, żeby spytać, czy nie podrobione, bo w głowie mu się nie mieściło, że chłopak może być tak dobrze przygotowany – śmieją się wychowawcy. Nie ukrywają, że są dumni, kiedy chłopcy opowiadają takie historie, albo kiedy świetnie radzą sobie na egzaminach zawodowych. – Teraz będziemy organizować kurs układania polbruku. Człowiek, który przyjedzie prowadzić to szkolenie, już zapowiedział, że będzie wśród uczestników kursu szukał przyszłych pracowników. To furtka dla kilku wychowanków, żeby mieszkając w ośrodku lub w hostelu, mogli pracować. Zresztą zdarza się, że tam, gdzie chłopcy odbywają praktyki, pracodawca decyduje się przyjąć ich na stałe. Teraz nowością będzie kurs ogrodnika – opowiada Krzysztof Kotowicz.
Chłopcy wykorzystują w samym ośrodku umiejętności, które posiedli. W ramach kursów, sami remontują pomieszczenia administracyjne, mieszkalne i szkolne. – Glazury, sufity, tapety – wylicza kierownik warsztatów. – Widzą efekt swojej pracy. Doświadczenie pokazuje też, że szanują to, co sami zrobią. Te umiejętności wykorzystują też pracując społecznie, choćby pomagając w remoncie Domu Samotnej Matki.
Ludzie z pasją
Lesław Fukiet, dyrektor ośrodka, to fenomen. Z podziwem mówią o nim współpracownicy, a chłopaki z szacunkiem przytakują. I nie ma w tym nic wymuszonego. – Dyrektor to jedna wielka chodząca pasja. Dlatego ten dom tak działa. Bo bardziej tu pasuje nazwa dom, niż ośrodek. Instytucja musi coś wykonać, a tu ludzie chcą – mówi ks. Mariusz Ambroziewicz. Lesław Fukiet z ośrodkiem związany jest niemal od początku jego istnienia. 39 lat pracy zawodowej, z czego trzydzieści za sterami placówki. Między innymi dzięki jego pracy ośrodek otrzymał wysoka notę od Helsińskiej Komisji Praw Człowieka.
– Autorski pomysł dyrektora na ten zakład jest taki, żeby stworzyć zespół ludzi nie tylko przygotowanych merytorycznie, ale posiadających pasję, którą mogą zarażać. Wspólna pasja pomaga usuwać bariery. Bierzemy udział w rozgrywkach koszalińskiej amatorskiej ligi piłki nożnej i tam ramię w ramię walczą o wspólny wynik strażnik, wychowanek, wychowawca – opowiada Daniel Szymański, zastępca kierownika internatu. – To nie jest kwestia zwykłego imponowania. Oni chcą się uczyć wszystkiego, co pomoże im dostrzec, że życie jest ciekawe, fascynujące – dodaje ks. Ambroziewicz. Dlatego wychowawcy ośrodka dbają o to, by dostarczać chłopakom pozytywnych wzorców do naśladowania. Do MOAS-u zaglądają ci, którzy przeszli drogę do trzeźwości, i ci, którzy dzięki wysiłkowi odnieśli sukces. Na zaproszenie ośrodka odpowiedzieli utytułowani sportowcy, jak piłkarz Radek Majdan, wioślarz Kajetan Broniewski czy multimedalista Kornel Zapadka, najbardziej utytułowany zawodnik brazylijskiego jiu-jitsu. Częstym gościem jest także były wychowanek Młodzieżowego Ośrodka Adaptacji Społecznej w Koszalinie Janusz Waściński, któremu chłopcy kibicowali w kolejnych etapach telewizyjnego programu „X-factor”. Również dzięki staraniom dyrektora wychowankowie, którzy opuszczają koszaliński zakład, mogą rozpocząć nowe życie w hostelu. W całej Polsce funkcjonują tylko trzy takie miejsca. Hostel, który działa w Koszalinie od 2009 r., daje wychowankom możliwość stopniowego dochodzenia do samodzielności. – To dom dla tych, którzy nie mają dokąd wracać – wyjaśnia dyrektor.
Pan Lesław, jak zapowiada, całkiem na emeryturę nie przejdzie. Jeszcze ma wiele do zrobienia. Przy ośrodku działa Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom i Młodzieży „Ostoja”, które zainicjował i teraz temu zamierza poświęcić całe siły i energię. Sukces? – Nikt mi nie naubliżał. Ani w komentarzach na stronie internetowej ośrodka, ani na portalach społecznościowych, ani na ulicy – śmieje się pan Lesław. Za to zdarza się, że przyjeżdżają dawni wychowankowie i dziękują. Mówią, że to były najwspanialsze lata ich dzieciństwa. – Parę dni temu przyjechał tu pewien człowiek. Poznałem go po oczach. To mój wychowanek sprzed dwudziestu czterech lat. Powiedział mi, że czasami tędy przejeżdża i zawsze chciał zajrzeć, ale nie było okazji. Teraz przyjechał, bo wie, że odchodzę z ośrodka. Powiedział mi, że takich dobrych ludzi, jak tu, nigdy nie spotkał. Ma córkę na studiach, syna w technikum. Prowadzi dwa sklepy. Mówi, że dzięki ośrodkowi. To puenta mojej pracy zawodowej – dodaje pan Lesław.
Wychowanków, którzy ułożyli sobie życie, jest więcej. Czasami zaglądają do ośrodka, spotykają się z dyrektorem, z chłopakami. Wychowawcom dziękują, chłopakom opowiadają, że na prostą można wyjść. I że dostali prawdziwą szansę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |