Tworzenie rodziny, jak i decydowanie się na dziecko jest we współczesnej Polsce obudowane trudnościami, jakich w moim pokoleniu w takim wymiarze nie było – mówi KAI prof. Mirosława Grabowska.
KAI: A czy widzi Pani jakieś remedium na plagę rozwodów, która toczy Polskę?
– Liczba rozwodów rzeczywiście rośnie. Ponadto są one akceptowane przez większość społeczeństwa. Jest to, moim zdaniem, jeden z elementów przemian modelu rodziny, jak kohabitacja czy bycie singlem. Jeśli rozwodzący się małżonkowie mają dzieci, to jest to problem. Ale jeśli nie mają, to również jest to problem – z punktu widzenia cyklu życiowego można mówić co najmniej o „odłożeniu” szans na posiadanie dziecka czy dzieci. W przypadku mężczyzn w mniejszym stopniu, ale w przypadku kobiet liczy się wiek – z każdym rokiem, zwłaszcza po przekroczeniu 35 lat, maleją szanse na zdrową ciążę i dziecko.
KAI: Zwykło się uważać, że przywiązanie do tradycji rodzinnych pielęgnowane jest zwłaszcza na wsi. Czy to jeszcze trwa czy „zrównało” się z miastem?
– Trwa, ale jak długo jeszcze? Mówiłam już o mobilności młodych ludzi. Nawet jeśli mieszkali na wsi, to w związku z nauką w technikach czy liceach przenieśli się poza miejsce swojego zamieszkania. A jeśli studiują, to już z reguły mieszkają poza domem rodzinnym i bardzo szybko nasiąkają innymi wzorcami rodziny i biografii.
KAI: Czy Polska jest zróżnicowana jeśli chodzi o przywiązanie do tradycji rodzinnych?
– Tak i jest to oczywiście związane z poziomem religijności. Od dekad najwyższe wskaźniki religijności występują w Polsce południowo-wschodniej, najniższy zaś w wielkich miastach i północno-zachodniej części kraju. Z tą geografią społeczną związane są dość mocno wzorce życia rodzinnego. Ale, znowu, już nie tak silnie jak kilkadziesiąt lat temu, między innymi właśnie z uwagi na tę mobilność młodych ludzi. Wychodzą oni ze swoich środowisk, czasem wracają, ale już trochę odmienieni w czasie nauki, studiów, pierwszej pracy zawodowej. A czasem już w ogóle nie wracają.
KAI: Przesunięcie się granicy wieku, w którym ludzie zaczynają poważnie myśleć o małżeństwie, nie jest sytuacją najlepszą, także z czysto społecznego punktu widzenia. Co musiałoby się zdarzyć, by ta granica powróciła do dawnych norm? A może to przesunięcie ma już charakter stały?
– Sądzę, że to przesunięcie ma charakter stały i że trzeba nauczyć się z tym żyć. Jeśli ktoś dosłownie goni za pracą, miesięcznie rozsyła dwieście CV i prowadzi kilka rozmów kwalifikacyjnych, a po jakimś czasie podejmuje, jak dobrze pójdzie, pracę za 2 tys. brutto, to przecież nie będzie myślał o małżeństwie. Nie widzę więc ani rynkowych, ani społecznych możliwości na przywrócenie tych dawnych ram. Trzeba natomiast starać się o to, by nie przesuwać ich w nieskończoność, choć trudno powiedzieć, jakimi sposobami.
Dawniej czas końca liceum, studiów czy niespiesznego rozpoczynania kariery zawodowej zostawiał przestrzeń na kontakty międzyludzkie, rozglądanie się wokół, poznawanie się itd. Dziś młody człowiek wskakując w koleinę studiów już myśli o pracy zawodowej. Jeśli jakimś cudem od razu po studiach ją zdobędzie, to zaczyna ciężko pracować. Ma 26 lat, wraca do domu o szóstej po południu. Gdzie ma poznać przyszłego męża czy żonę? W klubie, do którego pójdzie raz na miesiąc? W Internecie?
Nie wiem, jaka powinna być odpowiedź na tę sytuację i do kogo powinna należeć inicjatywa. Może więcej powinny robić coś w tej dziedzinie rodziny? Może parafie? Owszem, są duszpasterstwa akademickie, ale one nie stanowią remedium na ten problem.
Nie widzę więc takich przestrzeni społecznych, w których mogłoby się dokonywać to, co dawniej miało miejsce w systemie edukacyjnym, w kręgach rodzinny i przyjaciół, w czasie wolnym, którego było dużo więcej. Teraz wszyscy się zapracowali, zindywidualizowali i przykleili do komputera. Pojawiają się nawet małżeństwa z „sieci”; znam jedno udane. Ale to przecież nie jest rozwiązanie…
KAI: To pogoń za pracą spowodowała, że „dobieranie” się na całe życie jest odkładane wciąż na później?
– Tak, przy czym kiedy już następuje to „później”, to okazuje się, że jest jeszcze trudniej, z różnych powodów.
KAI: Młodzi Polacy masowo żyją iluzją, że później będzie lepiej?
– Na pewno „później” jest trudniej niż gdyby ci sami ludzie zdecydowali się na stały związek kilka lat wcześniej.
KAI: Czy nie uważa Pani, że z Kościoła powinien płynąć dziś wyraźniejszy głos, że odsuwanie decyzji o stałym związku, także z czysto biologicznego punktu widzenia, nie jest decyzją najwłaściwszą?
– Jestem przekonana, że wspólne przezwyciężanie trudności jest czymś, co może bardzo wiązać, budować tożsamość rodziny. To przecież ważne, by móc powiedzieć: poradziliśmy sobie. Być może warto zacząć o tym mówić. Ale nie jestem pewna, czy tego rodzaju wskazania odniosłyby jakiś skutek, bo działają tu potężne siły: rynkowe, finansowe, społeczne. Cóż w tej sytuacji może perswazja?
"Mikołaje" zarobią więcej na imprezach firmowych, mniej - w galeriach handlowych.
Są też bardziej uczciwe, komunikatywne i terminowe niż mężczyźni, ale...