Mają duży żal do Pana Boga. – Skoro jest takim dobrym i kochającym Ojcem, to dlaczego jestem tutaj? – pytają. Aby pomoc, nie trzeba wielu słow. Czasami wystarczy przytulenie, wysłuchanie, trochę cierpliwości. Jeden z wychowanków zdecydował się nawet zostać bratem zakonnym...
Trochę domu w domu
Wakacje to czas odpoczynku, większego luzu, na który pozwalają sobie wychowankowie, bo nie trzeba myśleć o szkole. – Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego dla wielu z nich następuje bardzo ciężki okres – zauważa s. Irmina Butowska, pedagog w rudnickim domu dziecka. – Naukę, odrabianie lekcji traktują jak męczący i przykry obowiązek. Niestety najczęściej wynika to z nawyków nabytych w rodzinnym domu, gdzie dorośli nie dopilnowywali ich. Ale na szczęście są dzieci, które mogą poszczycić się naprawdę dobrymi ocenami na świadectwach. Zaniedbania wyniesione z domów dotyczą często niemal każdej powszedniej czynności. – Uczymy naszych wychowanków wszystkich umiejętności niezbędnych do normalnego funkcjonowania społeczeństwie – wyjaśnia s. Irmina. – Dla nas np. czymś oczywistym jest codzienna toaleta, pranie swoich ubrań; dla części tymczasem są to czynności zupełnie obce. Dlatego nasza praca zaczyna się od takich podstaw. Wychowankowie z niechęcią przyswajają sobie nowe zwyczaje. W domach nikt ich tego nie nauczył, nikt nie dopilnował. Często brak szacunku do rzeczy wynika z prozaicznego powodu – jeśli otrzymywało się od kogoś ubranie, zabawki najczęściej już używane, to po co o nie dbać? Dzieci uczą się również innych domowych zajęć, w tym gotowania. Starsze dziewczyny same często proponują wypróbowanie przepisów na nowe specjały, które znajdują w czasopismach lub w Internecie. Takie wspólne gotowanie nie tylko daje im frajdę, ale dodatkowo zbliża.
Wychowawcy w ramach socjalizacji uczą również normalnego funkcjonowania w społeczności, na które składa się m.in. sposób komunikowania, odnoszenia się do siebie i z szacunkiem traktowania innej osoby. Dzieci w swoich domach jakże często były świadkami niewłaściwych sytuacji. Niejednokrotnie panowały w nich agresywny język, krzyki, padały wulgaryzmy. Nic dziwnego, że dzieci przyswajały sobie te negatywne wzorce. Dlatego wychowawcy starają się pokazywać, że można rozmawiać normalnym tonem, poprawnym językiem, bez stosowania „przerywników”, a wszelkie konflikty udaje się rozwiązać bez przemocy. – Nie robimy tego na siłę, bo efekt mógłby być odwrotny do zamierzonego – mówi s. Irmina. – Tu trzeba tłumaczenia, tłumaczenia i ogromu cierpliwości oraz wiele serca, a także osobistego przykładu, bo to najlepsza nauka.
W dzieciach jest wiele buntu, żalu do świata i do Boga o los, jaki je spotkał. Mają pretensje, że Pan Bóg nie pomógł im oraz ich rodzicom. – To są bardzo delikatne kwestie, wymagające od nas wielkiego taktu i wyczucia. Wiele godzin rozmów, zwłaszcza tych prowadzonych wieczorami przynosi stopniowe efekty. Siostry nikogo nie zmuszają do wiary, cierpliwie czekają, aż czas buntu i negacji przejdzie. – Mówimy, że droga, którą im proponujemy, jest najlepszą z możliwych, ale wybór zawsze należy do nich – dodaje s. Irmina – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ogromną wdzięczność mają pracownicy domu dziecka dla ks. kan. Edwarda Franuszkiewicza, który w każdy czwartek odprawia Mszę św. w kaplicy domowej.
Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej nie przewiduje istnienia tak dużych domów dziecka jak rudnicki, gdzie obecnie przebywa 30 wychowanków. – Zgodnie z ustawą z 2012 r. powinno przebywać w placówce 14 dzieci i to tylko tych, które przekroczyły 10. rok życia – informuje s. Ewa Brandt.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |