Niektórzy lubią kino, inni luksusowe wycieczki, jeszcze inni wolą spędzać czas przed komputerem czy telewizorem... Ale im wygody niepotrzebne – umyć można się w rzece, spać w namiocie, a dla rozrywki – wywieźć gruz. Mniej więcej 150 tysięcy taczek...
– Staramy się dać im wszystkiego po trochu – ze strony harcerskiej, ale też i sportowej, kulturalnej, a także duchowej. Zależy nam na tym, żeby poznali typowe harcerstwo – spanie w namiocie, kąpanie się w rzece, jedzenie z kociołka, wartowanie. Nie mamy tu prądu, wody bieżącej czy pryszniców, zamiast WC jest wykopana latryna. Nie ma gdzie naładować telefonu. Chcemy pokazać dawne, prawdziwe oblicze harcerstwa – dobrą zabawę z przyjaciółmi bez tabletów, Facebooka i tysiąca niepotrzebnych rzeczy – mówi hm. Ludkiewicz. Trochę na uboczu obozu jest miejsce, gdzie stoi kaplica, krzyż i gotowy do rozmowy duszpasterz. – Trzeba być w harcerstwie, żeby poczuć ten klimat wspólnego spotkania i rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Trzeba z nimi być, bo wtedy jest okazja do rozmów. Prosiłem drużynowych, żeby przekazali harcerzom, że jest miejsce, gdzie można się pomodlić, spotkać ze słowem Bożym. I kiedy pół godziny przed pobudką przyszedłem odprawić Mszę św., zobaczyłem wypalone zapałki i świeczkę. Ktoś przyszedł, skorzystał, znalazł czas na chwilę skupienia, zadumy – mówi ks. Paweł Rzosiński, duszpasterz orneckich harcerzy.
Nauka odpowiedzialności
– Naszym największym osiągnięciem i jednocześnie największą przygodą jest to, że dzieci chcą tu wracać. Niektórym może się wydawać, że młodzież jest skomputeryzowana i w ogóle nie chce wychodzić z domu. U nas nie ma żadnego przymusu – kto nie chciał, nie musiał przyjeżdżać. Ale oni chcą. I w dodatku sami siebie nawzajem namawiają, starsi zachęcają młodszych, mówią, że taki zlot trzeba przeżyć. To świetna sprawa, dla nas, instruktorów, niesamowite jest, że nie musimy stać z wielkim transparentem, namawiać, prosić. Na obozie mamy około 120 osób z hufca, który liczy 240 osób. A pamiętajmy, że są wakacje, mnóstwo ludzi wyjechało z rodzicami. Dla nas największą nagrodą jest uśmiech dzieci. Kiedy wyjeżdżają, pytają, kiedy będzie następny zlot, widać, że im się chce – mówi hm. Michał Ludkiewicz. A trzeba przyznać, że szczególnie łatwo nie jest. Co prawda, instruktorzy rozbili namioty, przygotowali drewno i wodę, ale mnóstwo rzeczy harcerze musieli zrobić sami – żeby pograć w piłkę, trzeba było wytoczyć boisko, zbudować bramę, zadbać o wiele innych spraw.
– Tu nie jest jak w domu, że kiedy masz śmieci, to idziesz do kosza i je wyrzucasz. Tu nie ma kosza, trzeba go najpierw zrobić. Nie można sobie nalać wody, ile się chce, bo musi tej wody starczyć dla innych. Namiot też zawsze trzeba zamknąć, bo co zrobisz, jak wyjdziesz poza teren, a w tym czasie będzie padać? Dzieci uczą się wielkiej odpowiedzialności, indywidualnej i zbiorowej – mówi hm. Ludkiewicz i zaznacza, że młodzi uczestnicy zlotu nie narzekają, nawet jeśli są przyzwyczajeni do innych zachowań. – Idzie, rzuca papierek i nie zastanawia się nad tym. Ale jeśli to właśnie ona ma sprzątać i zbierać te papierki, to następnym razem przed rzuceniem go na ziemię się zastanowi – tłumaczy harcerz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.