O zakładaniu szkoły, które było jak skok do pustego basenu, niezawinionym cierpieniu dzieci i oddaniu Bogu swojej woli z Moniką Bezdziczek rozmawia Monika Augustyniak.
Monika Augustyniak: Wywiad z Panią jest jednym z ostatnich w cyklu „Rozmowy w Roku Wiary”, zadam więc pytanie, które padało najczęściej: czy Rok Wiary był dla Pani w jakiś sposób szczególnym czasem?
Monika Bezdziczek: Tak, był to wyjątkowy rok, gdyż wiązał się z tworzeniem szkoły. Kiedy razem z innymi fundatorami zdecydowaliśmy się otworzyć Niepubliczną Szkołę Podstawową „Źródła”, dostałam propozycję zostania dyrektorem. Pierwszymi moimi reakcjami były śmiech i kategoryczna odmowa. Wiedziałam, że stanowisko dyrektora wiąże się z ogromem obowiązków, szczególnie w powstającej dopiero szkole. Wszystkiego też musiałam nauczyć się od początku, a to zajmowało dużo czasu.
Mam troje dzieci, w tym jedno małe, dlatego tak trudno było mi podjąć decyzję. Ale stawałam przed Panem Bogiem i pytałam Go o Jego wolę. Pytałam też: „Dlaczego ja?”. Totalnie zaskoczyła mnie ta propozycja. Pracowałam wtedy jako nauczyciel nauczania początkowego i uwielbiałam moją pracę z dziećmi, świetnie rozumiałam się z rodzicami, a nowe stanowisko wymagało ode mnie rezygnacji ze starej posady. Ale Pan Bóg dawał mi na tyle wyraźne znaki, że ostatecznie, po ponad 5 miesiącach modlitwy przed Najświętszym Sakramentem i słuchania słowa Bożego, odpowiedziałam twierdząco. To, że zostawiłam pewną pracę na rzecz stanowiska, które jest jednym wielkim wyzwaniem, to jakby skok do pustego basenu. Oczywiście wiąże się to również z wielkim zmęczeniem, co nie pozostaje bez wpływu na moją rodzinę. Na szczęście mam wspaniałego męża, z którym wspólnie podjęliśmy decyzję o mojej pracy i teraz on przejął sporą część obowiązków domowych. Niemniej wszystko to nie jest łatwe i wymaga ciągłego słuchania Boga i zawierzenia Jego słowu. Kolejnym momentem uczenia się zaufania był proces tworzenia szkoły. Było mnóstwo sytuacji, w których po ludzku nie dalibyśmy rady. Cała biurokracja, dokumenty, które się zagubiły, system, który padł właśnie wtedy, kiedy go potrzebowaliśmy – w tych momentach Bóg pokazywał swoją potęgę i po prostu działy się cuda. To dopiero uczy wiary!
Czy zawsze była Pani osobą tak chętnie pytającą Boga o Jego wolę i posłuszną jej?
Wychowałam się w rodzinie katolickiej, chodziliśmy razem do kościoła, ale była to raczej wiara tradycyjna. Dopiero w liceum spotkałam się z grupą Odnowy w Duchu Świętym „Osiołki” w Gubinie. To tam miały początek Szkoła Nowej Ewangelizacji i Przystanek Jezus. Tam też narodziłam się na nowo. Podczas wielu modlitw osobistych Bóg uzdrawiał moje serce, pokazywał mi swoją miłość do mnie, ale jedną z najważniejszych rzeczy, jakie stamtąd wyniosłam, jest zdanie często powtarzane przez naszego opiekuna, że „Bóg to nie kiełbasa, żebyśmy mieli Go czuć”. Uczył nas, że nie jest trudno wierzyć, kiedy jest miło, łatwo i przyjemnie, ale właśnie wtedy, gdy jest ciężko i wszystko wskazuje na to, że Bóg mnie opuścił. Że wiara to wytrwałe przychodzenie pod krzyż, nawet gdy niczego nie rozumiem. Pamiętam, że przez kilka miesięcy modliłam się, by Bóg nie pozwolił mi od siebie odejść, żeby nie zważał na moją wolną wolę, ale by o mnie walczył i przypominał o sobie. Myślę, że ta modlitwa bardzo pomogła mi przetrwać trudne chwile, które czekały mnie w przyszłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |