Jacek Todys, nadleśniczy z Polanowa, ma ten przywilej, że praca jest jego pasją. Kiedy chce od pracy odpocząć, z powrotem idzie do lasu. A tam spotyka się z... Bogiem.
Do lasu wprowadziła go rodzina. Ojciec był strażnikiem leśnym, matka pracowała w nadleśnictwie, harcerstwo też wiodło leśnymi ścieżkami. Uczyło szacunku dla wartości. Dziś tą wartością dla Jacka Todysa jest przyroda, która każdą mszaną łodyżką mówi o potędze przyrody. A ta odnosi do potęgi Boga. Zwłaszcza o świcie.
Fabryka
Dla pana Jacka las to nie romantyczny obrazek. – Las to fabryka – mówi przekornie. – Chodzenie z flintą na plecach i lornetką? Pracownik lasu nie ma na to czasu. Polować z aparatem lub strzelbą można, ale po godzinach, najczęściej o świcie albo wieczorem. Z romantyki odarły go studia w Warszawie. – W pierwszych latach na uczelni mówiliśmy: „O, biegnie sarenka”, w kolejnych – „Sarna!”, a w końcu – „Szkodnik!”, bo zjada las – śmieje się leśniczy, niepewny, jak czytelnicy zareagują na to łamanie schematów.
Jego własnej pasji nie złamały. – Przeciwnie, początkowo myślałem o pracy na uczelni. Do tej pory mam takie ciągotki, lubię naukę, rozumiem jej znaczenie, lubię eksperymentować w lesie. Jednak myśli o pracy w charakterze naukowca nie trwały długo. – „Kiedy pójdziesz na staż, już nie wrócisz na uczelnię”, uprzedził mnie mój promotor. I miał rację. Po dwóch miesiącach w terenie praca w lesie mnie tak zafascynowała, że już wiedziałem, że tam zostanę – wspomina pan Jacek. I został. Najpierw w Drawsku Pomorskim, potem w Białogardzie, a od siedmiu lat, już jako nadleśniczy, w Polanowie.
Nie taki las straszny
Wchodzimy w las. Jest miękko, bo pod stopami dywanik z mchu. To pierwsze chwile szczęścia każdego grzybiarza. Leśnik inaczej chodzi po mchu. Dla niego bryophyta (czyli mech; pan Jacek nadal lubuje się w łacińskich nazwach) to kopalnia wiedzy. – Jeśli jest to rokiet pierzasty, to wiem, że gleba jest odpowiednia, bym zasadził tu sosnę. Gdy widzę płonnik, to znaczy, że jest tu średnio wilgotno, więc może powinienem pomyśleć o zadrzewieniu świerkiem. A jeśli wejdę w torfowce lubiące wilgoć, to zrobię wszystko, żeby ochraniać to cenne miejsce. Nie będę pozyskiwał tu drewna, najwyżej wyniosę to przewrócone. Mało to sielankowe. Dlaczego więc niektórych tak wciąga, że nie potrafią rozmawiać o niczym innym? Pan Jacek przyznaje się, że na prywatnych spotkaniach z leśnikami każdy z nich podejmuje bohaterskie próby, żeby nie rozmawiać o lesie, ale wówczas rozmowa się nie klei. Rozkręca się dopiero, gdy wchodzą na ulubiony temat. – Las wciąga, choć… – pan Jacek zastanawia się, jak oddać charakter swojej pracy. – Idzie się do lasu nie tylko w słoneczny dzień. Idzie się w deszcz, wiatr, śnieg. Błoto to codzienność. Mamy dobry sprzęt, ubranie, ale nie ma nieprzemakalnej odzieży. Są komary, więc nawet w upał lepiej zapiąć się pod szyję. Są kleszcze – borelioza to zawodowa choroba leśników. Ale las mnie tym wszystkim nie przestraszył.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |