Cztery rodziny syryjskich chrześcijan, które sprowadziła na Górny Śląsk Fudacja Estera, wyjechały już dalej na Zachód. Dwie rodziny zostały – obie w Chorzowie.
Dlaczego tylu syryjskich chrześcijan stąd wyjeżdża? – pytają niektórzy Polacy. W internecie można znaleźć wypowiedzi niektórych pomagających – np. z parafii w Wielkopolsce – w których pobrzmiewa rozczarowanie tymi wyjazdami. Zwłaszcza gdy są to wyjazdy bez pożegnania. – Ale czy oni oczekiwali jakiejś strasznej wdzięczności? My w ogóle nie mamy pretensji, że nasi Syryjczycy wyjechali – mówi Ania, która wraz z mężem Piotrkiem gościła w jednym ze śląskich miast uchodźców z Damaszku. Jedna z syryjskich rodzin, zanim wyjechała, zorganizowała w Świętochłowicach pożegnalną imprezę, żeby podziękować wszystkim Ślązakom, którzy jej pomagali. Było wzruszająco.
U Syryjczyków, którzy wciąż mieszkają w Chorzowie, na początku pojawiały się pewne problemy. Zamieszkali w ładnym mieszkaniu, ale w kiepskiej okolicy. Na ławeczce przed drzwiami przesiadywali pijacy. Przybysze nie czuli się tam zbyt pewnie, zwłaszcza że w jednej z rodzin są małe dzieci. Po miesiącu działająca w Chorzowie Chrześcijańska Fundacja Wiara Nadzieja Miłość wynajęła im mieszkanie w cichszym miejscu. – Uczą się polskiego, mają tu coraz więcej przyjaciół – mówi Irek, jeden z pomagających.
Zamrożony bób
Z kolei syryjskie małżeństwo z dwojgiem dzieci, goszczone przez Anię i Piotra, wyjechało nagle. Na piętrze domu, które oddali im gospodarze, zostawili torby z ubraniami, a w zamrażarce bób. To dla nich podstawa wyżywienia, jak dla nas ziemniaki. SMS przysłali już z Niemiec. Gospodarze rozumieją jednak ich sytuację i ich lęki o przyszłość. – Gdybym miał jeszcze raz podjąć decyzję o przyjęciu ich pod swój dach, zrobiłbym to samo – mówi Piotr. Ona – Sausan – była w Damaszku nauczycielką. On – Musa – prowadził prace wykończeniowe w mieszkaniach. Mieli duży dom w dobrej dzielnicy. Niestety, w 2011 roku w Syrii wybuchła wojna. Miriam, urodzona rok wcześniej córeczka, nie zaznała wielu zabaw na podwórku – dla bezpieczeństwa przez ostatnie cztery lata mama kazała jej przesiadywać w domu. W kościele dowiedzieli się o możliwości przyjazdu do Polski. Zaryzykowali, zostawili swoje życie w Syrii. 10 lipca wylądowali ze swoimi dziećmi w Warszawie.
Polskie dwa tysiące
Z początku byli rozżaleni, że muszą jechać na Śląsk, bo wcześniej mówiono im, że zamieszkają w stolicy – tam, gdzie ich przyjaciele. – Od razu pojechaliby ze Śląska do Niemiec, gdyby nie serdeczność naszego przyjęcia – mówi Piotr. A przyjęcie było gorące dzięki całemu tłumowi Ślązaków. – Jedna babka przywiozła pralkę i telewizor. Sąsiadka dała całą szafę ubrań, podobnie moje szwagierki. Ludzie wciskali im czasem do ręki pieniądze, np. po 50 złotych. Z tym że Musa wtedy smutniał. Widziałam, że źle się z tym czuje jako facet – zauważa Ania. – Sugerowałam później znajomym, żeby raczej dawali im jakieś rzeczy albo przynieśli słodkości, które Syryjczycy bardzo lubią – dodaje.
Przyjaźń polsko-syryjska kwitła. Goście zaczęli też uczyć się polskiego. Ślązacy z początku wozili ich na zakupy, później Syryjczycy robili je sami. Od fundacji dostawali na miesiąc ok. 2 tys. złotych. Było dobrze przez pierwsze dwa tygodnie. Po kolejnych zakupach stwierdzili jednak z niepokojem: „To jest niemożliwe, żeby utrzymać rodzinę za 2 tysiące”. W Damaszku byli dobrze sytuowani. Zaczęli więc pytać swoich gospodarzy, jak załatwić wyjazd do Niemiec. Mają tam krewnych.
Czy wyjeżdżając z Syrii, nie podjęli jednak decyzji, że wiążą przyszłość z Polską? Otóż niekoniecznie. Twierdzą, że osoby, które w kościele w Damaszku zapisywały ich na wyjazd, zapewniały ich: „Pobędziecie w Polsce trzy miesiące, rozejrzycie się, a jak wam się nie spodoba, możecie jechać dalej do Niemiec”. – Zresztą, ja ich uprzedziłem, że stąd 2 mln ludzi wyjechało za pracą – mówi Piotr. – Panująca w Polsce bieda ich przerażała – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |