– W hospicjum zobaczyłem Boga. Był obecny w tej wspaniałej kobiecie, która pierwszy raz od dawna mogła w pełni uczestniczyć we Mszy św. – mówi pan Czarek, wolontariusz hospicyjny.
Pan Czarek to postawny mężczyzna. Dumnie prezentuje się w czerwonej koszulce z napisem „Caritas” i identyfikatorem wolontariusza przypiętym na piersi. – To Boży dar, że tu jestem, chociaż sam do końca tego nie rozumiem – mówi. Od prawie roku pomaga w Domu Hospicyjnym Caritas im. św. Józefa w Sopocie, gdzie pożegnał najbliższą mu osobę.
– To było 22 maja ubiegłego roku. Kiedy wychodziłem wtedy z jej pokoju, w mojej głowie „wybuchła” myśl: „Masz tu wrócić i pomagać” – wspomina. Mężczyzna przyznaje, że od wielu lat nic go tak nie poruszyło. – Nie mogłem o tym zapomnieć, przesłanie było na tyle silne, że musiałem wrócić – podkreśla. Rozpoczął kurs dla wolontariuszy, który ukończył w grudniu.
– Pamiętam, że jeszcze kiedy moja Krysia żyła, mówiła, że chce się udzielać jako wolontariuszka. Teraz, dzięki Bogu, to ja realizuję jej marzenie, chociaż wspominając ją, widzę, że wolontariuszem była cały czas, bo zawsze pomagała, komu mogła. I tak mnie chyba tym zaraziła – mówi mężczyzna.
Pierwsze wolontaryjne kroki stawiał w czasie choroby swojej ukochanej. – Chcąc jej pomóc, nauczyłem się wszystkiego, aby móc samemu się nią jak najlepiej opiekować – podkreśla. Przyznaje, że w społeczeństwie nadal panuje krzywdzący stereotyp odnośnie do hospicjów. – Mówi się, że jest to umieralnia. Ja się z tym nie zgadzam, bo to, że Krysia znalazła się tutaj, dało jej dodatkowe 3 dni życia. Dla niektórych tylko 3 dni, ale dla mnie to całe 3 dni, które były nam bardzo potrzebne do załatwienia naszych duchowych spraw – podkreśla. Bo to właśnie w hospicjum Bóg dokonał w ich życiu najwięcej.
– Nasze życie potoczyło się tak, że żyliśmy w związku niesakramentalnym, czyli uczciwie mówiąc – w grzechu. Krysia tęskniła za Bogiem, ale postanowiła trwać przy mnie, choć jej sytuacja była inna i gdyby chciała, mogła wstąpić w kolejny sakramentalny związek – wyjaśnia. Mężczyzna podkreśla, że czuł, iż jego partnerka chciała ostatnie chwile spędzić w hospicjum. – Nie chcąc nas martwić, nie prosiła księdza do domu, a tutaj wiedziała, że będzie miała zapewnioną opiekę duchową – podkreśla.
Dzień przed śmiercią swojej partnerki pan Czarek zupełnie zmienił swoje życie. – W tutejszej kaplicy, po ok. 25 latach, wyspowiadałem się i przyjąłem Komunię św. Kiedy z tą radosną wiadomością poszedłem do niej, nie miała już siły mówić. Podniosła ręce na znak triumfu, a w jej oczach zobaczyłem blask – wspomina.
Wolontariusz nigdy nie miał żalu do Boga, że zbyt szybko zabrał mu ukochaną osobę. – Nawet przez minutę nie miałem do Niego pretensji, byłem wręcz wdzięczny, że zabrał ją do siebie – tam, gdzie całe życie szła – i że już nie cierpi – mówi. Mieli jedno wielkie marzenie. – Chcieliśmy razem przyjąć Komunię św. Bóg spełnił to pragnienie, bo chociaż fizycznie byliśmy w różnych miejscach, to praktycznie w tej samej godzinie przyjęliśmy Jezusa do serca – mówi.
Pan Czarek przyznaje, że gdyby nie Bóg, nie poradziłaby sobie po stracie. – To dzięki Niemu uniosłem ten krzyż, który dostałem na plecy. Inaczej rozsypałbym się zupełnie, a jednak wytrwałem – mówi. Wolontariat to dla niego możliwość bezinteresownego dawania siebie drugiej osobie. – Z Bożej nauki wiem, że najpiękniej jest dawać. Nie przyszedłem tutaj nic zyskać, ale oddać to, co mam, czyli mój czas, moją chęć, moją przyjaźń, moją siłę fizyczną – wyjaśnia. Największą satysfakcję przynosi uśmiech podopiecznych. – Po tym, czego tutaj doświadczyłem, nikt mnie nie przekona, że Boga nie ma – podkreśla.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |