Hanna Piekarska, mama 11-letniego Jasia, opowiada o tym, że niepełnosprawność nie przeszkadza w akceptowaniu siebie i realizowaniu marzeń.
Do tego piątki w szkole. Masz wiele powodów do bycia dumną mamą…
Tak, jestem dumna z Jasia. Cieszy mnie, że zna swoją wartość, że ma swoje zdanie, którego potrafi bronić. Co więcej, nie jest łatwo na niego wpłynąć, by przykładowo zrobił z kolegami coś głupiego. Ma też marzenia – w przyszłości chce zostać architektem. Ale przyznaję, że kiedy go urodziłam, kiedy miałam 21 lat, nie było mi łatwo. Po porodzie nie otrzymałam żadnej opieki psychologa i trochę trwało, nim sama poukładałam w swojej głowie wszystko to, co ważne. Na początku pomogły mi słowa, które z mężem usłyszeliśmy od pewnej osoby – że Pan Bóg pozwolił, by takie dziecko urodziło się w naszej rodzinie, bo wie, że damy sobie radę, że Jasiu będzie z nami szczęśliwy. Mieszkaliśmy wtedy na osiedlu, na którym jest sporo osób starszych. Kiedy wychodziłam na spacer, niemal każdy, widząc kikutek Jasia, współczująco zadawał mi pytanie, co się stało. Z czasem miałam już dość ciągłego opowiadania tej samej historii, więc ubierałam Jasiowi dłuższe spodenki i podkolanówki, które zakrywały brak nóżki. Momentem zwrotnym okazały się rodzinne wakacje nad morzem, kiedy Jasiu miał 2,5 roku. Protezy nie można zamoczyć, więc stwierdzając: „a niech się gapią”, puściłam go bez niej, by mógł na czworaka ruszyć po plaży w kierunku morza. Wtedy doszła do mnie prawda, że tak jak my będziemy postrzegać naszego syna, tak on sam w przyszłości będzie siebie postrzegał. Przestaliśmy ukrywać niepełnosprawność, ale też nie afiszowaliśmy się z nią. Stała się dla nas czymś całkowicie normalnym.
A dla Jasia, który przecież ma już 11 lat?
Myślę, że też. Nawet kilka dni temu, kiedy mu powiedziałam, że chyba sobie nie wyobrażam, że miałby dwie nogi, on odpowiedział mi, że wtedy pewnie nie byłby taki mądry. Zarówno Jasiu, jak i jego koledzy akceptują protezę. Nieraz zdarzyła się sytuacja, że jadąc na rowerze, zgubił nogę. Więc zatrzymywał się i wracał po nią. Czasem zastanawiał się, co będzie, jeśli ktoś dostanie zawału serca, widząc, jak mu noga zostaje za rowerem. Już w przedszkolu integracyjnym Jasiu spotkał dzieci z różnymi dysfunkcjami. Dzięki temu nauczył się, że bycie niepełnosprawnym nie oznacza tylko braku kawałka nogi. Zobaczył, że są dzieci, które mają dwie nóżki, a nie chodzą. Poznał dzieci umysłowo niepełnosprawne, poznał dzieci z zespołem Downa. Wtedy też pierwszy raz postawił mi pytanie, dlaczego nie ma nóżki…
Co odpowiedziałaś?
Tłumaczyłam mu, że taki się urodził i takiego go kochamy. Zachęcałam go, by doceniał to, że jest zdrowy, że potrafi mówić, że potrafi myśleć. Zachęcałam go, by dziękował Panu Bogu za to wszystko, co ma, za wszystkie możliwości, które ma. I starałam się mu wytłumaczyć, że kawałek nogi, którego mu brakuje, nie uniemożliwia mu chodzenia. Jasiu przyjął taką odpowiedź i na razie nie zadaje podobnych pytań. Chociaż kiedyś powiedział mi, że ma takie marzenie, by poprosić Pana Boga, żeby na jeden dzień mieć dwie nogi i przekonać się, jak to jest.
Jasiu jest ministrantem i kiedy ma służbę, też jesteś w kościele…
Byłam i jestem osobą wierzącą i praktykującą. Ale po narodzinach Jasia, chociaż chodziłam co niedzielę na Mszę św., to zostawałam z wózkiem przed kościołem. Nie potrafię ubrać tego w słowa, ale to był taki stan, jakbym była obrażona na Pana Boga. Dopiero po kilku latach, przed Wielkanocą, kiedy Jasiu miał 4,5 roku, stojąc z mamą w kościele, miałam myśl, by pójść do spowiedzi. Ufam takim instynktownym podpowiedziom, bo już wielokrotnie przekonałam się, że są słuszne. Dlatego zdecydowałam się podejść do konfesjonału. Bałam się, że skoro tak długo się nie spowiadałam, to od księdza swoje usłyszę. Ale nic takiego się nie stało. Zostałam wysłuchana i czułam się zrozumiana. Od tego czasu moja wiara na nowo odżyła.
W tym roku po raz pierwszy zgodziłaś się opowiedzieć o niepełnosprawności Jasia. Powstał filmik, który w internecie wzbudził wiele serdecznych i ciepłych komentarzy. Dlaczego zdecydowałaś się opowiedzieć waszą rodzinną historię?
Wciąż rodzą się dzieci, które nie mają rączki czy nóżki. Rodzice stają przed takimi trudnościami, przed jakimi my stanęliśmy 11 lat temu. Dlatego, opowiadając naszą historię, chciałam dodać im odwagi. Ukończyłam fizjoterapię, pracuję w firmie ortopedycznej i nierzadko spotykam się z rodzicami dzieci, które rodzą się z deficytami. To, że potrafię o tym normalnie mówić, jest dla nich sporym zaskoczeniem. Przekonuję ich, że to, jak będą postrzegali swoje dziecko, przełoży się na to, jak w przyszłości dziecko samo siebie będzie postrzegało.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |