Najstarszy w ich załodze jest... samochód. 30-letni uaz ma przed sobą trudne zadanie – dowieźć czwórkę śmiałków do Azji Środkowej.
Na kilka dni przed rozpoczęciem rajdu emocje sięgają zenitu. Bo sprawy do załatwienia zdają się nie mieć końca. Wiza, paszporty, zapasowe koło i kanistry. No i trzeba jeszcze przyspawać bagażnik. Do ekipy śmiałków z Tczewa coraz bardziej dociera, że podróż zbliża się wielkimi krokami.
Poldkiem na Sycylię
Natalia Łosiak uśmiecha się szeroko i zaczyna wspominać, jak to się zaczęło, że kilku zapaleńców postanowiło przemierzyć Europę ikoną PRL. – Jakiś czas temu usłyszałam audycję o imprezie, która nazywa się „Złombol”. Pomyślałam, że to supersprawa i nawet zastanowiłam się, czy nie wziąć w niej udziału, dołączając do którejś załogi. Szybko jednak przyszła refleksja, ze najlepiej jechałoby mi się ze swoimi znajomymi, bo można wtedy słuchać ulubionej muzyki – uśmiecha się. Planów jednak nie porzuciła. Przeciwnie – kupiła poloneza.
– Nie wiem, co ja miałam w głowie. Bo nie spojrzałam nawet na regulaminową listę aut. Znalazłam za to ogłoszenie i z tatą pojechałam do Malborka, skąd wróciłam „nowym” samochodem – mówi. Nie było już odwrotu. Teraz wystarczyło tylko skompletować załogę i zacząć przygotowania do rajdu. – Od razu pomyślałam o Mateuszu i Tomku, z którymi chodziłam do liceum. Zgodzili się – opowiada.
Na Facebooku powstał ich profil „ale o fso poldzi?”. Znajomi pukali się w czoło i raczej z niedowierzaniem traktowali śmiałków. W końcu „poldek” pochodził z 1998 roku, a do przejechania było kilka tysięcy kilometrów. – Zaczęłam korespondować ze stałymi bywalcami „Złombola”, żeby podpytać, jak najlepiej się przygotować – jakich awarii się spodziewać i co ze sobą zabrać – wspomina Natalia. Rady doświadczonych kolegów i mała hurtownia z częściami zamiennymi w bagażniku na niewiele się przydały. – Polonez trasę przejechał prawie bez szwanku. Przepaliła się nam tylko żarówka – śmieje się dziewczyna.
„Rekin” w Wenecji
Byli pierwszą ekipą z Tczewa, która wyruszyła na „Złombol”. To ogólnopolskie wydarzenie o charakterze charytatywnym przyciąga co roku tysiące osób. W rajdzie mogą wziąć udział tylko samochody komunistycznej koncepcji lub produkcji. Dopuszczone są pojazdy osobowe, ciężarowe, autobusy, motocykle i motorynki. Uczestnicy imprezy udostępniają darczyńcom powierzchnię reklamową na swoim aucie. – Przekazane darowizny idą bezpośrednio na wsparcie dzieci z domów dziecka – wyjaśnia Mateusz Padykuła. Tak było również w przypadku ekipy „ale o fso poldzi?”. – „Złombol” pozwolił nam połączyć przyjemne z pożytecznym – zwiedziliśmy kawałek świata i wspomogliśmy dzieci – dodaje Mateusz.
Kiedy na początku tego roku ogłoszono metę rajdu – załoga „poldka” od razu się zdecydowała. – W końcu Hiszpania to fantastyczny kraj na kolejną przygodę – podkreśla Natalia. I bardzo możliwe, że zrealizowaliby ten nowy plan, gdyby nie... „rekin”. – Jeszcze w czasie rajdu, podczas postoju w okolicach Wenecji, poszedłem popływać i skaleczyłem się o skałki. Noga nie wyglądała najlepiej. Na pobliskim kempingu zacząłem szukać kogoś, kto mógłby mi pomóc – wspomina Mateusz.
Tak właśnie poznał chłopaków z ekipy „Ciuralla Squad” z Bydgoszczy, którzy zamiast plastra czy bandażu do opatrzenia rany użyli tego, co mieli pod ręką – trytytek i taśmy klejącej. – Martwego rekina znalazłem później i przyniosłem na potwierdzenie tego, że zostałem pogryziony. Tak powstała legenda, która krąży wśród nas do dzisiaj – śmieje się chłopak. Spotkanie było tym bardziej istotne dla załogi „poldka”, że zaowocowało 30-letnim uazem 469.
Spełniają marzenia
Od poznanej w Wenecji ekipy z Bydgoszczy Natalia dostała, jak się później okazało, propozycję nie do odrzucenia. – Po ogłoszeniu mety rajdu chłopcy chcieli odbić od Europy, która na podróżowanie, zwłaszcza takimi PRL-owskimi zabytkami, jest droga – mówi. – Poza tym całą trasę można przebyć autostradami i nie ma większego wyzwania. „Ciuralla Squad” zaproponowali, żebyśmy wyruszyli do Azji – dodaje Mateusz. O ile Europa niektórym znajomym rajdowców wydawała się wyzwaniem, o tyle Kirgistan był już zupełną abstrakcją. Ich to jednak nie zraziło i zaczęli przystosowywać swojego leciwego „poldka”, a także szukać dodatkowej osoby do ekipy.
– Uznaliśmy, że podział kosztów, które w całości pokrywamy sami, na czworo będzie bardzo rozsądnym działaniem – uśmiecha się Natalia. Tak to załogi dołączyła Katarzyna Kryczyk. – Wcześniej zjeździłam na stopa całą Europę i kiedy Natalia zaproponowała, żebym wyruszyła z nimi, uznałam, że to świetny pomysł – mówi Kasia.
W załodze jest również Tomek Leczkowski, który z Natalią i Mateuszem jechał na Sycylię. Zaczęli więc przygotowywać – siebie, jeśli chodzi o dokumenty, wiedzę o terenie, a także językowo, a „poldka” – mechanicznie. – Ruszyły prace nad zawieszeniem, bo trasa w dużej mierze prowadzi przez tereny górzyste. Z Natalią natomiast nie dało się pogadać, bo cały czas słuchała rozmówek rosyjskich – śmieje się Mateusz.
Mimo że wszystko wdawało się dopięte na ostatni guzik, Natalii nie dawał spokoju pewien uaz. – Sprawdziłam ceny tych aut i okazało się, że nie są wygórowane. Przypadł mi do gustu zwłaszcza jeden egzemplarz i pokazałam go chłopakom z Bydgoszczy, którzy sami jeżdżą uazem. Byli zachwyceni – mówi. Pojechali więc zobaczyć „dzika” i nawet zdecydowali się na zakup. – Niestety, ówczesny właściciel wyjechał i wrócił dopiero po dwóch tygodniach, co spowodowało, że dopiero na miesiąc przed startem staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami uaza rocznik ‘87 – opowiada Mateusz.
Przez Ukrainę bez postoju
Nowy nabytek ekipy to świetnie dostosowane do górzystych terenów auto. Jest jednak kilka mankamentów, które w 3-tygodniowej trasie mogą zdecydowanie uprzykrzyć podróż. – Przede wszystkim hałas. Początkowo nawet chciałam, żebyśmy zamontowali radio, ale ostatecznie doszliśmy do wniosku, że i tak nie usłyszymy muzyki – śmieje się Natalia. Pozna tym uaz pozbawiony jest wygód, do których przywykli, podróżując na Sycylię.
–„Poldek” to była istna limuzyna – wygodna kanapa, otwierane okna, a nie małe trójkąciki, no i prędkość. Uaz wyciąga na trasie średnio 50 km/h – dodaje dziewczyna. Pocieszają się natomiast napędem 4¤4 i wspomaganiem kierownicy. – Auto jest przystosowane do offroadu, a tego się spodziewany w Kirgistanie. Poza tym, nawet jeśli coś się zepsuje, a wiemy, że tak będzie, to legenda głosi, że da się to naprawić kluczem „siedemnastką” i młotkiem – wyjaśnia Mateusz. Młotek już mają, nawet 100-letni, od taty Natalii, resztę narzędzi kompletują. Śmiałkowie z Tczewa planują, że zarówno Polskę, jak i Ukrainę przejadą bez dłuższego postoju, zmieniając się za kierownicą. – Dopiero w Rosji trochę odpoczniemy, bo wiza tranzytowa pozwala na przejechanie jedynie 500 km dziennie – wyjaśnia Natalia.
Następnie trasa poprowadzi przez Kazachstan, aż do Kirgistanu. Załoga bardzo chciałaby dotrzeć pod chińska granicę. – To takie nasze małe marzenie, ale już się przekonaliśmy, że nie ma rzeczy niemożliwych, więc wierzymy, iż się uda – mówi Mateusz. W sumie do pokonania mają 13 tys. km. Oprócz tczewian na trasę wyruszy również ekipa z Bydgoszczy. – Mamy to szczęście, że oni na uazach się znają, tak że nie ma co się martwić na zapas o awarie – dodaje chłopak.
Uaz Pomorze Dzieciom
Jeszcze zanim postanowili zmienić auto i zaczął się wyścig z czasem, bo załatwienie wszystkich dokumentów włącznie z twardym dowodem rejestracyjny pochłania każdą wolną chwilę, zdecydowali, że – podobnie jak w przypadku „Złombolu” – chcą, aby ich wyprawa miała charakter charytatywny. Jednak tym razem postanowili działać lokalnie. – „Złombol” to przede wszystkim pomoc dla dzieci na Śląsku. To wspaniała inicjatywa, ale w naszej okolicy też są potrzebujący – mówi Kasia. Zaczęli szukać i trafili na Fundację „Pomorze Dzieciom” z Gdańska. – Zależało nam, aby była to fundacja, bo wtedy darczyńcy mogą wpłacać pieniądze bezpośrednio na konto podopiecznego – wyjaśnia Kasia.
W Tczewie pod opieką domowego hospicjum prowadzonego przez fundację jest Paulinka, dziewczynka cierpiąca na gładkomózgowie. To właśnie dla niej postanowili udostępnić powierzchnię swojego uaza firmom i przedsiębiorcom. – Pomysł zaczerpnęliśmy ze „Złombolu” – logo firmy na naszym aucie w zamian za dowolną wpłatę na konto Paulinki – wyjaśnia Mateusz.
Odzew lokalnych przedsiębiorców był błyskawiczny. – Na 10 dni przed starem dziewczynka otrzymała 7 tys. zł i mamy nadzieję, że to nie koniec, bo w końcu po powrocie będziemy tym autem poruszać się po okolicy, a to dla lokalnych firm dobra reklama – uśmiecha się Natalia.
Członkowie załogi spotkali się z rodziną Pauliny i są pod ogromnym wrażeniem. – Mała jest nieuleczalnie chora, a jednak w tej rodzinie jest tak dużo miłości i ciepła... To są niesamowici ludzie, którzy nie załamali się, a na ich twarzach gości uśmiech. To było nieopisane spotkanie, które jeszcze bardziej zmotywowało nas do tej podróży – mówi Kasia.
Poczynania ekipy można śledzić na facebookowym profilu: „ale o fso poldzi?”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |