– Stanąć na pokładzie, gdy łódź z dużą prędkością podskakuje na falach, to na początku było dla mnie nie do pomyślenia. Jednak ten rejs pomógł mi w przezwyciężeniu własnych lęków – mówi Patrycja, jedna z uczestniczek.
Wieczór w gdyńskiej marinie. Jest ich sześć. Same dziewczyny. Siedzą pokładzie 12-metrowego regatowego jachtu. Z nostalgią patrzą na kołyszące się w porcie łódki. Właśnie powoli przygotowują się do ostatniej nocy, którą spędzą na pokładzie jednostki. Kiedy jednak wspominają miniony tydzień, w ich oczach pojawiają się błyski. Widać, że ten rejs „Szkoły pod żaglami” na długo pozostanie w ich pamięci.
Pomóc pomagającym
– Wszystko zaczęło się od zaproszenia do współpracy, które skierowały do nas Fundacja Rozwoju Żeglarstwa Regatowego „Regaty Morskie” i gdyńska Akademia Żeglowania – opowiada ks. Janusz Steć, dyrektor archidiecezjalnej Caritas.
– Poproszono nas, byśmy znaleźli osoby, dla których atrakcyjna forma spędzania czasu pod żaglami byłaby formą wsparcia i osobistego rozwoju. Od razu pomyśleliśmy o naszych wolontariuszach ze szkolnych i parafialnych zespołów Caritas, którzy – mimo że sami maja niewiele – potrafią dzielić się z bardziej potrzebującymi – wyjaśnia ks. Steć.
Dzięki wspólnej akcji dla wolontariuszy przygotowano aż 11 turnusów. Uczestniczą w nich 6–7-osobowe grupy. Wyruszają z gdyńskiej mariny. Na początku, jeszcze w porcie, odbywa się podstawowe szkolenie dotyczące bezpieczeństwa, pozwalające uczestnikom zapoznać się z manewrami, które będą wykonywać. Za każdym razem program dostosowywany jest do aktualnych wydarzeń żeglarskich. Jedna z grup uczestniczyła np. w odbywających się na Zatoce Gdańskiej regatach.
– Morze jest nam bliskie. Mamy je w zasięgu ręki. A jednak taka forma spędzania czasu zarezerwowana jest dla nielicznych. Każdy z mieszkańców Wybrzeża może wprawdzie obejrzeć stojące w marinie jachty, ale niewielu ma okazję, by spróbować swoich sił w żeglarstwie. Udział w takim rejsie jest więc prawdziwą przygodą, buduje wzajemne relacje, wpływa na integrację oraz budzi świadomość morską – zaznacza ks. Steć.
Lepsze niż chłopcy?
Każda z uczestniczących w kończącym się właśnie rejsie dziewcząt związana jest z działającym przy ul. Jesionowej w Gdańsku Centrum Wolontariatu. Niektóre poznały się podczas pracy w tej placówce. Inne, z racji różnorodności podejmowanych zadań, spotkały się ze sobą dopiero na pokładzie.
– Dziewczyny stworzyły świetny zespół. Pomagały i współpracowały ze sobą bardzo dobrze. Nie było żadnych problemów. Zresztą na jachcie nie ma demokracji – mówi z uśmiechem Michał Krefta, kierownik statku. To jego drugi rejs z wolontariuszami Caritas. Wcześniejsze turnusy obsługiwali jego brat Marek oraz Bartosz Gruszka. Wszyscy trzej z Akademii Żeglowania.
– Tu trzeba mieć trochę siły. Ale trzeba powiedzieć, że dziewczyny dawały sobie radę. „Por Favor” to łódź regatowa. Jednostka wyposażona jest w dwie łazienki i dwa prysznice, ogromne zbiorniki wody oraz lodówkę. Można żyć tu przez miesiąc i nie trzeba schodzić na ląd. Ale na wachcie zawsze powinny być jedna, dwie osoby – podkreśla Michał.
– Kiedyś na jednym z rejsów w mojej załodze było 6 dziewczyn i chłopak. On spał nawet wówczas, gdy wchodziliśmy do portów. Wszystko robiły dziewczyny. Moje doświadczenie uczy, że w tej robocie naprawdę nieźle się sprawdzają – uśmiecha się. – Zresztą jako kierownik statku muszę być przygotowany na to, żeby móc zrobić wszystko samodzielnie, a jacht wyposażony jest w autopilota – dodaje.
Ahoj, przygodo!
Pytane o najciekawsze wspomnienia, dziewczyny wymieniają różne doświadczenia. – Najtrudniejsze było zwijanie ogromnego żagla podczas deszczu i silnego wiatru. Trudno było to zrobić porządnie. Ale się udało – mówi Agnieszka. – Trzeba było wejść pod maszt, ułożyć żagiel w harmonijkę i obwiązać specjalnymi taśmami, zwanymi krawatami. Wymaga to współdziałania i – wbrew pozorom – dużej siły – opowiada.
– Trzeciego dnia rejsu, kiedy mieliśmy sprzyjającą pogodę, postanowiliśmy nauczyć się wykonywania manewru podejścia do człowieka za burtą – wspomina Ala. – Poszło sprawnie. Rzuciłyśmy na wodę koło ratunkowe, które było naszym punktem odniesienia. Wiele się nauczyłyśmy. Wiemy, że rozbitka nie można spuszczać z oka, umiemy przekazywać komendy sternikowi, pamiętamy też, że trzeba do poszkodowanego trzeba podchodzić zawsze od zawietrznej, tak, żeby łódź ochroniła go przed falami i wiatrem – dodaje.
We wspomnienia wszystkich uczestników zapadło jednak przygotowanie szalonego ciasta. – Postanowiłyśmy zrobić sernik na zimno. Kiedy wlewałyśmy kolejną warstwę galaretki, jacht przechodził właśnie przez fale. Wszystko się pomieszało, a galaretka wsiąkała głębiej i głębiej. Jednak, mimo słabego wyglądu, ciasto zostało zjedzone w jednej chwili – opowiadają, chichocząc. – Cóż, gdybym płynął z chłopakami, szansy na ciasto by nie było – podsumowuje Michał.
– Na początku miałam chorobę morską. Trochę się bałam. Ale zdobyte doświadczenie wszystko zmienia. Morze przestaje być groźnie – podkreśla Patrycja. – To był dobry czas. Nauczyłam się wielu rzeczy. Poczułam, że żeglowanie może być czymś naprawdę fajnym. Myślę, że złapałam tego bakcyla – mówi Agnieszka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |