To jest historia o tym, jak sześcioletnia dziewczynka w dwa miesiące przeszła od życia do śmierci i z powrotem. I o tym, jak zmieniła tym świat.
To było pięć lat temu. Weronika mieszkająca z rodzicami w Niedźwiadzie koło Ropczyc miała wtedy 6,5 roku. 8 grudnia rozchorowała się. Dostaje bólu gardła, gorączki i wysypki. Leczenie nie pomaga. Rodzice wiozą ją do szpitala w Dębicy w pierzynie, gdyż nie da się jej ubrać, bo odpada skóra.
Lekarze natychmiast przewożą Weronikę do Rzeszowa. Medycy są wstrząśnięci. Nigdy nie zetknęli się z taką chorobą. – Okazało się, że ma zespół Lyella, czyli toksyczną nekrolizę naskórka. To niezwykle rzadka choroba – opowiada Ewelina, mama Weroniki.
W internecie łatwo można znaleźć zdjęcia dzieci cierpiących na tę chorobę. Widok jest okropny. Ciało to jedna wielka rana. Trudno patrzeć. Śmiertelność wynosi 30-40 procent, ale Weronika, okaże się to później, ma najbardziej ekspansywny rodzaj zespołu Lyella. Zostaje wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną. Na chorobę nie ma lekarstwa. Weronika już w Rzeszowie straciła wzrok. Dziewczynkę przewożą do Prokocimia. Dostaje zapalenia płuc. Temperatura ciała – 30 stopni. Lekarze dają jej tylko 3 procent szans na przeżycie, nie mówiąc już o powikłaniach.
– Potem dowiedziałam się, że te 3 procent to dlatego, że byłam w stanie błogosławionym i nie chcieli mnie całkowicie załamać – przyznaje Ewelina. Weronika traci 70 procent naskórka, wszystkie błony śluzowe, dostaje cukrzycy i sepsy, nie ma białek ocznych, krwawią wszystkie wnętrzności, krew ma odsysaną przez usta, odpadają jej paznokcie. Dziecko właściwie jest umierające.
Przełom
Po wprowadzeniu Weroniki w śpiączkę farmakologiczną w Rzeszowie zaczyna się fala modlitw i Mszy św. – Nam jako rodzicom zostaje tylko wiara w to, że wszystko będzie w porządku. Bóg stawia wtedy na naszej drodze mnóstwo dobrych ludzi. Sąsiedzi i przyjaciele nie wstydzą się prosić swoich sąsiadów i przyjaciół o modlitwę za Weronikę – opowiada Ewelina Przypek. Lekarze w Krakowie także mówią, że teraz została już tylko modlitwa i nadzieja. Matka wspomina, że w sylwestra, gdy żegnała się z Weroniką, powiedziała jej, że długo do niej już nie przyjedzie, bo urodzi jej siostrzyczkę. – Na te słowa Weronice wzrosło tętno, zaczęło skakać ciśnienie, a z jej oczu polały się łzy, choć wcześniej płynęła tylko krew – mówi Ewelina.
1 stycznia rodzi się Wiktoria. W tym dniu u Weroniki pojawia się przełom. Po pierwszej sobocie stycznia lekarze mówią, że nie ma zagrożenia. Skóra się odradza, wnętrzności także, odrastają paznokcie. 21 stycznia okazuje się, że Weronika jest najzdrowszym dzieckiem na OIOM-ie. 28 stycznia opuszcza już dermatologię. Rodzice słyszą, że mieli wielkie szczęście. Kardiolog, który miał kontakt z dziewczynką, mówi wprost, że to interwencja Boga. Lekarze przekazują rodzinie, że dziecko uratowała wiara i miłość.
Wszystko jest po coś
Po tym, jak Weronikę lekarze wprowadzili w stan śpiączki farmakologicznej, Ewelina przyznaje, że trzy dni płakała i pytała Krzysztofa: „Tylu ludzi na świecie. Czemu my?”. Zrozumiała w trzecim dniu, kiedy przyjaciele, rodzina, sąsiedzi zaczęli dzwonić z informacjami o tym, co ofiarowali w intencji Weroniki.
– Jeden mężczyzna pił dużo alkoholu. Powiedział, że kropli nie weźmie, dopóki Weronika nie wyzdrowieje. Inny nie chodził do kościoła. Powiedział jednak żonie, że w intencji Weroniki codziennie będzie uczestniczył w Roratach. Chodził sumiennie przed pracą, z rana. Kuzyn ze Śląska też nie chodził do kościoła. Na Wszystkich Świętych także na cmentarz nie szedł, bo mówił, że jest takim grzesznikiem, że wszystkie krzyże się powywracają. W Boże Narodzenie już był w kościele. Matka jednego 30-latka opowiadała, że ostatni raz widziała modlącego się syna, kiedy był dzieckiem. Po informacji o chorobie Weroniki znów widziała go na kolanach, jak klęczał, płakał i modlił się o jej zdrowie. Kolega Krzysztofa z pracy, z którym razem jechaliśmy przed chorobą Weroniki na ostatki, pytał wtedy: „ciekawe, czy niebo istnieje?”. Dziś już wie. Zmienił swoje życie – opowiada Ewelina.
Weronika przestała chorować 8 lutego, kiedy miała ostatni atak głodu narkotycznego po morfinie i innych środkach, które podawali jej lekarze, by uśmierzyć ból. Wzrok wrócił, nie było żadnych powikłań, wyzdrowiała całkowicie, a na wiosnę wróciła do szkoły. – Często w życiu pytamy „dlaczego ja, czemu mnie to spotkało”. Ja także o to pytałam. Szybko dowiedzieliśmy się, że Bóg ma swoje plany, że wszystko jest po coś – mówią rodzice. Dzięki małemu chorującemu dziecku wydarzyło się wiele dobra.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |