Italiano. Nie mylić z włoszczyzną!

Zapach kawy jak na Piazza Navona, lody rzeczywiście włoskie, a wszystko to okraszone szczerym Buongiorno. Jak to się stało, że kawałek prawdziwej Italii znalazł się w Szczecinku?

Niedzielne popołudnie. Narożnik szczecineckiego rynku. Niewielki lokal „Barattolo Italiano”, w którym unosi się zapach z innego świata. Patrizio Varrina wymienia różne rodzaje kawy, które jest w stanie przygotować: caffè corto, espresso, macchiato, macchiato lungo, cappuccino, marocchino, con la schiuma, uno shakerato. To tylko niektóre. W odpowiedzi słyszy: – To ja poproszę... czarną. Co wtedy myśli rzymianin znad Trzesiecka? – Niente. Zupełnie mnie to nie dziwi – mówi szczerze i robi czarną, ale... Davide Cason i Gloria Premi, małżeństwo spod Mantui, przechadzali się kiedyś po Szczecinku i zaintrygowały ich lokale oferujące tzw. lody włoskie. – Weszliśmy. Kupiliśmy i... to nie były lody włoskie – wspomina Gloria. Dziś razem z mężem i dwiema córkami, niedaleko rynku, prowadzą lodziarnię „Amore mio”. Można tam kupić prawdziwe gelati.

Chodzi o... smak

– We Włoszech rodzimy się z lodem w ręku. To część naszej kultury – mówi Davide. Z dumą wskazuje na chłodziarkę, w której znajdują się pojemniki z 32 smakami. – Przygotowujemy ich w sumie 150. Każdego dnia jest coś innego – wyjaśnia. Lody schodzą kilogramami. – Niektórzy mówią, że zmieniliśmy mentalność mieszkańców miasta – uśmiecha się Davide. W każdym razie odkąd istnieje „Amore mio”, spożycie lodów nad Trzesieckiem prawdopodobnie znacząco wzrosło.

32 pojemniki 5-kilogramowe w niektóre niedziele napełniane są trzykrotnie. To robi wrażenie. Kolejka po gelati bywa długa. Powód? Na pewno smaki. Jest ich sporo, a wśród nich zupełnie nieznane albo rzadko spotykane, jak choćby liquirizia, czyli lukrecjowe. Jest jednak coś więcej. W „Amore mio” można też posmakować... Italii.

– To, że się tu słyszy język włoski, ma swój urok – mówi pan Leszek, jeden ze stałych bywalców. Rodzina prowadząca lodziarnię wciąż bowiem po polsku mówi non molto bene. Nie tylko dlatego, że to trudny język. – Wszyscy chcą, żebyśmy mówili do nich po włosku. Lubią słyszeć tę melodię. Wielu ludzi, wchodząc do nas, nie zaczyna od: „Dzień dobry” tylko od: Buongiorno – zauważa Gloria. Smaku dodaje również sposób podania loda – nie w precyzyjnie odmierzonej gałce, ale nieco chaotycznie, specjalną łopatką, co sprawia, że lód, jak stwierdza Davide, przypomina bliżej nieokreślony kwiat. To styl rodem z włoskich ulic. Nie: jakby, na wzór, prawie jak, ale dokładnie tak. Czysta, włoska... lodowatość. Nie do podrobienia. Więc lepiej nie podrabiać.

La golonka? Buonissima!

Mosina – przy całym szacunku do tej niewielkiej miejscowości pod Szczecinkiem – w której mieszka dziś rodzina Cason z Mantui, z wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO miastem w Lombardii ma wspólną jedynie pierwszą literę. Davide widzi to jednak nieco inaczej. Zakochał się w Polsce wiele lat temu, kiedy pracował jako kierowca tira i woził towary aż na Pomorze Środkowe. – Nie mogłem napatrzeć się na tutejsze lasy. U nas czegoś takiego nie ma. Czułem się, jakbym oglądał jakiś film przyrodniczy – wspomina.

Patrizio Varrina, właściciel szczecineckiej kawiarni i baru bistro, najpierw zakochał się w Polce, potem w Polsce. Jego żona pochodzi właśnie ze Szczecinka. Przyznaje, że Szczecinek Rzymem nie jest. Fontanna w centrum to nie Bernini, a ratusz to nie Palazzo Farnese. – Istnieje też jednak inne oblicze Rzymu. Jest Rzym zdezorganizowany, Rzym brudny, Rzym zakorkowany – wylicza Patrizio, który przez wiele lat swojego życia podróżował po całym świecie. Jak mówi, piękno jest wszędzie, tylko trzeba być otwartym i umieć je dostrzec. Rzymianin, co nietypowe, uwielbia polską kuchnię. Jednym ciurkiem wymienia: – I pierogi, la kaczka, la golonka – buonissimi! – Postrzegam Polaków jako ludzi dumnych ze swojego kraju – mówi nagle. Czy na pewno poznał się na polskiej kuchni?

Robusta i arabica to nie wszystko

O kawie Patrizio mógłby opowiadać godzinami. Nieprzypadkowo ta, którą przygotowuje, została uznana produktem roku 2017 w plebiscycie Mocarz Gospodarczy Powiatu Szczecineckiego. – Nie wystarczy być Włochem z Rzymu i odpowiednio urządzić lokal. Produkt musi być naprawdę najwyższej jakości – mówi. Dlatego ekspres w „Barattolo Italiano” to nie jakiś tam mercedes, ale, jak mówi Patrizio: – Co najmniej aston martin. Faktycznie, wart jest fortunę. Rzymianin nie reaguje jednak snobistycznie na niektóre kawowe życzenia polskich klientów. – La czarna też jest w porządku – mówi. – Podróżując po świecie, zauważyłem, że każdy kraj ma swój sposób parzenia kawy. Nasz, włoski, wcale nie jest jedyny słuszny – dodaje.

Zresztą w barze, bo tak we Włoszech nazywają się miejsca, które w Polsce określa się mianem kawiarni, nie chodzi tylko o samą kawę. Na Półwyspie Apenińskim funkcjonuje swego rodzaju kultura barowa. Il bar to miejsce, w którym rozpoczyna się dzień i wpada się tam w czasie przerwy obiadowej. Po co? A żeby posiedzieć.

– Przychodzę tu nie tylko dla najlepszej kawy w mieście. Patrizio stworzył nam odrobinę Rzymu w Szczecinku – mówi pani Diana. – Dokładnie 18 m kw. – precyzuje Patrizio. – Stoliki stoją tak blisko nie tylko dlatego, że to małe pomieszczenie. Chodzi o stworzenie klimatu wspólnoty. Ja z kimś rozmawiam, a ktoś ze stolika obok włącza się. Tutaj nieraz wszyscy rozmawiamy na jeden temat. Wizyta w barze to spotkanie. Tutaj przychodzi się spędzić czas, celebrować moment – wyjaśnia istotę kultury barowej rzymianin.

Pójść z kimś na kawę to zatem coś więcej niż wypić razem napar z mieszanki robusty z arabicą, choćby tej o zapachu Wiecznego Miasta. Tak naprawdę la czarna, a nawet la sypana doskonale spełnią rolę kawy. Gdy jednak zostaje czas tylko na samą kawę... po co ona komu?

Z ziemi włoskiej do Polsk

i Skąd ta kumulacja włoskich smaków i zapachów w okolicy szczecineckiego rynku? Aż trudno uwierzyć w to, co mówi Davide Cason. – Do Włoch zawitał kryzys gospodarczy – wspomina właściciel lodziarni. Faktycznie, niewiele mówiło się o tym w Polsce. Apogeum kryzysu przypadło na rok 2010. Bezrobocie sięgało nawet 8 procent. Kilkadziesiąt tysięcy firm upadło. Pół miliona osób straciło pracę. Bankom groziła niewypłacalność.

– Woziłem damskie buty produkowane w firmie, która znajdowała się w naszym regionie. Firma dobrze prosperowała, czego znakiem jest to, że te buty trafiały nawet tutaj. Jednak kryzys w naszym regionie zmiótł pawie wszystko. Firmy przenosiły swoje siedziby i produkcję poza Włochy, bo bardziej się to opłacało. Zostaliśmy z niczym. Bez pracy. Ciężko było cokolwiek znaleźć. Wtedy zaczęliśmy myśleć o zmianie – opowiada Davide. Ale żeby z Lombardii aż nad Bałtyk? Come no?

Bakaliowe i prosciutto

Rodzina z Mantui oraz rzymianin Patrizio podjęli trochę szalony krok. Zaryzykowali. Zainwestowali. Dzisiaj cieszą się, że mogą dać trochę Italii swoim polskim sąsiadom. Uczą się też Polski. Gloria z uśmiechem wspomina jeden z pierwszych dni funkcjonowania lodziarni. – Przyszła pani, patrzy na smaki i pyta: „A bakaliowe są?”. Bakaliowe? Czyli jakie? U nas takiego smaku nie ma – opowiada. Lodowi eksperci też mogą się czegoś nauczyć. Patrizio próbuje poznać polski język. Komunikuje się całkiem nieźle. – To wyraz mojego szacunku dla kraju, w którym mieszkam. Polski jest trudny, ale widzę, że ludzie doceniają moje wysiłki.

Gloria i Davide, w przeciwieństwie do Patrizio, przyznają, że z polskim jedzeniem mają problem. Trudno im wytrzymać bez prosciutto. Gdy jadą do Włoch, przywożą ze sobą całego busa ulubionych produktów. Może to i dobrze. Równowaga między bakaliowymi a prosciutto pozwala nie zapomnieć, kim się jest.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg